25 września 2008

Językowe potyczki

Kicior (geneza tego słowa pozostaje niejasna. Wiadomo, że związane było z warszawskimi lokalami wątpliwej reputacji. Nabrało zabarwienia żartobliwego- więc proszę się nie śmiać, bo nie ma z czego) wyjechał. Pojechał na tydzień zdobywać BCN i Andorre. 4 pokoje (Julia z Krzyśkiem właśnie się wyprowadzają) zostały tylko dla mnie.

Ale Kicior zanim wyjechał zdążył jeszcze trochę poćwiczyć hiszpański. Wczoraj pojechaliśmy do Avili. Drugie podejście (we wtorek uciekł nam pociąg) zakończyło się sukcesem. Świetnie zachowana średniowieczna starówka przywodzi na myśl północną Francję. Sezon właściwie się skończył, mogliśmy więc chłonąć atmosferę miasta w spokoju. Zwiedziłam katedrę (warto!), poszwędaliśmy się po cichych uliczkach, aż wreszcie zgłodnieliśmy. Menu dla turystów bylo dla nas nie do przyjecia, wiec opuściliśmy mury i zadziwiająco szybko znaleźliśmy niedużą lokalną knajpkę z ogromnym wyborem pierwszych i drugich dań. Było miło, miejscowo i smacznie. Rafał po hiszpańsku zamawiał, dziękował, chciał też wyrazić swoje uznanie dla miejscowej kuchni. Tylko że zamiast "bardzo smaczne!" (muy rico) powiedział "bardzo dobrze!" (muy bien), co w momencie gdy starszy już kelner zabierał nasze talerze zabrzmiało jak coś w rodzaju "dobrze Janie, zabieraj, zabieraj". Na szczęście kelner chyba nie poczuł się zbyt urażony.

Urazę w głosie można było za to wyczuć kiedy Rafał aktywując przez telefon nową kartę debetową, bezczelnie przerwał wyjaśniającej coś pani mówiąc "ok, dobra, a możecie przesłać mi PIN?". Swoją drogą pani też była trochę bezczelna, bo zorientowała się że Rafał rozumie trzy po trzy i chciała mu wcisnąć "jakieś super ubezpieczenie".

Te wszystko to jednak i tak nic w porównaniu do odpowiedzi pracownika polskiej ambasady na pytanie jak mu się podoba w Hiszpanii. Zamiast "cada dia mejor" wypalił "cada dia mujer" (pomylił "każdego dnia bardziej" na "każdego dnia kobieta"- dop.R.). Odpowiedź, choć trochę zaskakująca, nie wywołała większych kontrowersji. W końcu hiszpańska moralność każe wielbić Świętą Trójcę i zaciekle broni prostytucji. W Katalonii jest ona legalna, w Galicji niewiele do legalności brakuje, w całym kraju funkcjonują "hotele z pokojami na godziny", a jednym z gorętrzych tematów w gazetach są aukcje których przedmiotem jest... dziewictwo. 20 letnia Włoszka o urodzie gwiazdy porno ogłosiła aukcję z różańcem na ręce. Żąda miliona euro - na nowy dom. Jej poprzedniczka, Amerykanka, zbiera na studia. E-bay odmówił poprowadzenia aukcji, więc odbędzie się ona w burdelu, w którym... również na studia zarabia jej siostra.

Co do aukcji dziewictwa- Faceci, nie bądźcie naiwni! W Japonii już od dawna można je "odzyskać" u zdolnego chirurga, a na pewno od wieków istnieją także bardziej domowe metody...
Co do prostytucji- to nie chciałabym być niegrzeczna, ale wolę żeby to się odbywało na zasadzie uczciwego handlu, skoro są dziewczyny, które chętnie sobą handlują, niż brutalnej przemocy gdzieś w brudnym zaułku, albo złamanego serca.
Czytaj więcej

21 września 2008

Kicior... wakacyjnie

Rafał ugania się właśnie za kotem... Poszedł go uspokoić, bo w akcie desperacji i wobec perspektywy pozostania w zamknięciu Agata zaatakowała pazurami drzwi odgradzające ją od kuszącego świata. Ale kotek to nie piesek, który poczeka grzecznie na oficjalne przyzwolenie opuszczenia swojej celi i Agata zręcznie wykorzystała okazję.
Ja usłyszałam tylko zawiedzione 'uciekł mi' jeszcze kilka mniej zrozumiałych dźwięków.
Kotek jest Julii, a Julia mieszka u Mileny. Od dzisiaj do... aż znajdzie mieszkanie. Może przez ten czas Kotek oswoi się z kotkiem?

Dawno nie pisałam. Prowadzimy taki trochę wakacyjny tryb życia, więc przyświeca nam raczej przekonanie, że na wszystko przecież znajdzie się czas... jutro.


Wakacyjnie spędziliśmy czwartek w Chinchon. Z menu del dia za 8 eur, pełną butelką wina w cenie, dopieszczeni przez pogodę i sprażeni w słońcu
(słońce + wino miało też swoje efekty uboczne, ale wszystko pozostało w klimacie wakacyjnym i jak najbardziej przyjemnym)


Wakacyjnie spędziliśmy sobotę w naszym mieszkanku. Z popołudniowymi zakupami na targu i ambitnymi planami na gotowanie, z których w końcu nic nie wyszło. Z wieczornym spacerem po Aluche (tu jest masa fajnych knajpek!), z kawą i lodami w parku. Z truskawkami i winkiem w domu...



Wakacyjność popsuł trochę piątek. Mieliśmy załatwić wszystko, nie załatwiliśmy nic, no, prawie... Raz jeszcze potwierdziło się, że obcokrajowiec, nawet jeśli jest europejczykiem, nie arabem terrorystą, ani podejrzanym sudacą (od America del Sur), musi niemalże stanąc na głowie, żeby załatwić taką sprawę jak np. założenie konta. I jeżeli nawet uda mu się w końcu po wielu godzinach wyczekanych na próżno w różnych oddziałach różnych banków trafić do takiego w którym otwarcie konta na paszport jest możliwe, i nawet jeśli akurat ma ze sobą te wszystkie papiery które są „absolutnie niezbędne”, to i tak zostanie odesłany z kwitkiem z propozycją przyjścia otro dia bo dziś „mamy już dużo chętnych” (tylko dlaczego prawie nikogo nie widziałam??)

A dziś? No coż, Rafał złapał kota i poszliśmy zobaczyć co niedzielny zjazd Polaków. Dużo nie zobaczyliśmy bo było już ok 14, a zjeżdżają się podobno rano, a te samochody które jeszcze stały miały rejestracje ukraińskie. Ale znaleźliśmy 'polskie drzewo' z ogłoszeniami od Polaków dla Polaków (jeśli ktoś z Was będzie chciał kiedyś wynająć w Madrycie pokój, zdecydowanie polecam - sporo ofert o atrakcyjnych cenach!) Koło drzewa był jeszcze ukraiński słup i rosyjskie ogrodzenie. To tyle. Potem zrealizowałam wczorajsze plany kulinarne i zrobiłam rybę, która miała pachnieć Grecją. Pachniała :)
Czytaj więcej

Kilka dni temu nocą cały Madryt wyszedł na ulice szturmować centrum, oglądać specjalnie przygotowane na tę noc atrakcje i tłoczyć się w kolejkach do otwartych specjalnie na tę okazję muzeów, domów sztuki i wystaw. Imponujące było, ile osób faktycznie wzięło w tym udział i jak zostało to zorganizowane (zamknięto całkowicie ruch samochodowy, zorganizowano różne uliczne i muzealne happeningi, jedynie szkoda, że nie doszedł do skutku spacer po linie rozwieszonej między budynkami- zbyt mocny wiatr wystraszył „gwiazdę” wieczoru, mógł być KIMŚ a został wygwizdany). Powłóczyliśmy się naszą ekipą po mieście, postaliśmy w jednym z barów w horrendalnej kolejce (a raczej w jej hiszpańskiej odmianie- tu wszyscy się tłoczą obok siebie i albo, tak jak w barach, trzeba mieć szczęście i wpaść w oko barmanowi, albo, tak jak na targu, każdy wie kto jest następny, bo wcześniej pyta się o ostatniego czekającego) po piwo, a potem w takiej samej do toalety. I tak naprawdę nic wielkiego nie wynieślibyśmy z tej nocy, poza przyjemnymi widokami nocnego Madrytu (jest nawet miejsce, które imituje plażę- dźwięk morza zapewniają porozstawiane głośniki, zaś klimat daje wysypany piasek, sadzawka i otrzymana w darze (Sychu by wam powiedział od kogo) kolumnada, jakby wzięta z akropolu), gdyby nie hiszpańska prohibicja. Otóż w Madrycie nie kupicie w sklepie po godzinie 22 alkoholu. Od tego mają zatrzęsienie pubów, żeby z nich korzystać! Wyjątkowo obrotni obywatele chińscy znaleźli sposób na ominięcie kolejek i wysokich cen w taki dzień jak la noche en blanco. Stoją przy śmietniku/fontannie/ławeczce z torbą wypchaną po sam wierzch papierami, puszkami, no wypisz wymaluj torba ze śmieciami. Ale pod tą powiązaną (żeby było łatwo wyjąć) stertą spoczywa kontener (nie wiem jakim cudem, to chyba rodzaj worka bez dna, albo ci Chińczycy mają układy z Jezusem na zamianę śmieci w browar) schłodzonych puszek piwa. Marża sprzedawców zupełnie do przełknięcia- wszystko idealnie dostosowane do potrzeb grupki Polaków szwędających się po mieście. Zostaje tylko nie afiszować się zbytnio przed policją z posiadanym i spożywanym alkoholem (jakiś czas temu do Hiszpanii dotarł zakaz spożywania napojów wyskokowych w miejscach publicznych, ale sposób egzekwowania tego prawa jest daleko różny od tego w Polsce- teraz po prostu nie wypada ostentacyjnie łoić gorzały przed pałacem królewskim) i spokojnie można kontynuować narodową tradycję picia i bawienia się na świeżym powietrzu, zwaną tu botellon! O, jak ładnie, znacznie ładniej niż menelstwo!
Czytaj więcej

20 września 2008

Siedzę przed Karoli laptopem i delektuję się śmigającym internetem, który bardzo sprawnie panowie z Telefonici nam zainstalowali. Sześciomegowe łącze dzięki promocji nie wyszło tak bardzo drogo (myślę o miesięcznej opłacie, bo instalacja i wpisowe- w Hiszpanii prawie wszędzie czegokolwiek by dotyczyło jest płatne- za darmo, no i bezpłatny router- to też tu norma, każdy Hiszpan musi mieć możliwość podłączyć się do domowego netu w wannie, w łóżku i na tarasie), a dla nas to jak skok cywilizacyjny. Chodzenie do locutoriów (kawiarenki internetowe połączone z telefoniarnią (?)) prowadzonych przez latynoamerykanów to żadna przyjemność. Za to pomysł na biznes podejrzanych typów zza oceanu- znakomity! Pewnie dlatego locutorium w tym kraju jest na każdym rogu, w naszej okolicy w odległości do 5 minut drogi piechotą, jest ich pewnie z dwadzieścia, a jesteśmy dość daleko od dzielnic latynoskich, a i centrum to przecież nie jest.

Karola położyła się spać, a ja siedzę i czekam na naszych nowych gości, którzy zostaną tu (w tymczasowo zwolnionym przez Milenę pokoju) do końca września, kiedy przeprowadzą się „na swoje”. Kolejna dziewczyna z „hiszpańskiej” klasy Karoli w Cervantesie. Z chłopakiem, kotem i... przywożącym ich tatą (szefem pewnej bardzo lewicowej partii politycznej)- nie zapowiada się na spokojny czas! A cały ten majdan zostanie na Karoli głowie, bo w czwartek mam samolot do Barcelony.

A właśnie, Twoje komentarze Magda trafne. Upał w ciągu dnia, noce ciepłe, klimat i samopoczucie wakacyjne, to rzeczywiście przyjemny kraj do życia, mimo pewnych niedogodności! Zaraz zabieram się do sklecenia kilku zdań na temat jednej z madryckich fiest, w jakiej wzięliśmy udział.
Czytaj więcej

14 września 2008

Masz to jak w Hiszpanii

Nazywanie Polaków złodziejami jest grubym nietaktem, zwłaszcza jeśli słyszało się o takim kraju jak Hiszpania. Obserwowanie ludzi tworzących sztuczny tłok i osaczających ofiarę by pozbawić ją portfela to wręcz rozrywka tak w Barcelonie, jak i w Madrycie czy Sevilli. Jako kieszonkowcy są nie do przebicia (o czym doskonale wie Karola, kilkukrotnie okradziona w Hiszpanii- kilka dni temu niespodziewanie „rozstała się” w ten sposób z komórką), ale nieobce im także intrygi wyższych lotów.

Właśnie wyprowadził się od nas Sychu (kumpel jeszcze z czasów liceum), który przyleciał do Madrytu na Erasmusa i kilka pierwszych dni pobytu spędził na poszukiwaniu pokoju dla siebie i swojej dziewczyny (Ani), choć teoretycznie pokój załatwił już wcześniej, przez internet. Dostał kopię paszportu dziewczyny, z którą się dogadywał, wymienili się umowami i przelał ustaloną, niemałą kwotę w ramach zaliczki. Od tego czasu kontakt się urwał i jedyne co udało się ustalić, to że posłużono się paszportem obcej osoby i tak naprawdę nic nie można zrobić, by pieniądze odzyskać. Tak właśnie Sychu trafił do nas i przez ponad tydzień umilał nam towarzystwo. Teraz kiedy zarówno on (przeniósł się już do wynajętego pokoju), jak i wspomniany w innym wpisie Tomek (odleciał rano do W-wy), opuścili nasze mieszkanie, zrobiło się strasznie pusto i cicho- trudno się będzie przyzwyczaić. Prawdopodobnie od jutra zostaniemy z Karolą sami na jakiś czas, bo druga para (Latino z Argentyny i Blondi z klasy Karoli) jeszcze się nie wprowadziła, a Milena (pracująca za barem w madryckim... klubie go-go piąta współlokatorka naszej hacjendy, też z liceum Karoli) leci na dwa tygodnie do Polski. Powalczymy w tym czasie o założenie internetu, żeby ten blog zaczął wreszcie tętnić życiem!
Czytaj więcej

9 września 2008

Na dobry początek

Za oknem szaleje burza, choć chyba żaden piorun nie dosięgnął jeszcze ziemi. Słychać świst powietrza rozcinanego przez spadające krople, które (sądząc po huku) najwyraźniej roztrzaskują płyty chodnikowe. Dobry czas żeby napisać coś o moich pierwszych wrażeniach z Madrytu. Póki co nawet dobrze nie zwiedziłem centrum- będzie jeszcze na to czas, szczególnie gdy spadnie temperatura (na co się zapowiada sądząc po tym co się właśnie dzieje za oknem). A, przy okazji, tu teraz robi się w miarę ciemno około 21- miła odmiana w porównaniu do wieczornej jesiennej już atmosfery Warszawy. Mieszkamy w spokojnej okolicy, a mimo tego, dookoła roi się od kawiarni i pubów, więc rano przy okazji kupna świeżego pieczywa wyskakujemy na kawę, a wieczorem, jeśli nie chce nam się jechać do centrum, uderzamy do któregoś z okolicznych lokali i raczymy się lokalnym winem i dokładanymi do niego (w cenie wina) tapas- drobnymi przekąskami (specjalność Hiszpanów). Muszę w tym miejscu wspomnieć co rozumiem przez wymienione pory dnia, bo póki co staliśmy się bardziej hiszpańscy od miejscowych- wychodzimy z mieszkania do zapełnionych już dzielnic uciechy koło północy, a rano śpiąc oddajemy się sjeście co najmniej do południa. Nocnemu wychodzeniu sprzyja bliskość metra kursującego niemal do 2 w nocy (mamy 20 minut do centrum i trochę dalej na Karoli uniwerek).

Niestety, Hiszpania nie jest krajem idealnym, krainą bez wad. Ceną za świetny klimat, atrakcje turystyczne, wyluzowany styl życia i wszechobecne niedrogie wino jest zacofanie Hiszpanów w kwestiach... a zresztą co tu szukać? We wszystkich kwestiach! Nawet tutejsi Milionerzy występują jedynie w opcji z dwiema odpowiedziami do wyboru, żeby tępawi uczestnicy nie polegli od razu. Poza tym łączność- telefonia, internet- to wszystko jest tu drogie, choć z technologią nie jest najgorzej- do każdego zamówionego łącza oferowane są routery, by móc swobodnie serfować w każdym pokoju. Hiszpanie nauczyli się też zabezpieczać hasłem wejścia do swoich sieci, a te z wolnym dostępem np. w centrum bardzo często mają zablokowany dostęp do stron z blogami, serwisami społecznościowymi i związanych z szukaniem pracy. Czyli że do dupy z takim netem. Na co jeszcze ponarzekać (poza cenami wielu rzeczy)? Na kompletny brak kultury tego narodu. Oszczędzę wam szczegółów, ale możecie mi zaufać- to hołota.

Jeśli już myślicie, że nie jest mi tu łatwo, to dobrze. Nie chciałbym żeby ktoś zazdrościł, jakby się dowiedział jak znakomicie jest w rzeczywistości!

PS.: O, w telewizji jest coś o naszym kraju! Pokazują okładkę Faktu i opowiadają historię prosto z Polski i dziewczynie gwałconej przez lata przez swojego ojca. Miło dowiedzieć się co tam w kraju słychać!

O w mordę! Deszcz zamienił się w jakieś niebywałe gradobicie. Co za huk! Mógłbym przysiąc, że rozwaliło na zewnątrz jakąś szybę w samochodzie... Ten grad to kule lodu wielkości orzecha włoskiego, lecę pozasuwać wszystkie zewnętrzne żaluzje, bo zaraz stracimy jakąś szybę. Gdzie ja wyjechałem?!
Czytaj więcej

6 września 2008

Najlepsi!

Jestem już w Madrycie, zamieszczam wpis z datą wsteczną, jednocześnie donosząc, że bagażu podręcznego mi nie zważyli (na szczęście w Europie nie mają takiego zwyczaju, a było 13 kg zamiast dopuszczalnych 6), a 1,5 kg przekroczonej normy w bagażu głównym nie robi w PLL LOT na nikim wrażenia.

Ale tytuł wpisu nie odnosi się do pracowników naszych bankrutujących linii (np. centralwings z powodu niewydolności finansowej odwołał loty z Lizbony do Warszawy, o czym przekonał się nasz aktualny gościnny współlokator w Madrycie- Tomek), ale do moich fantastycznych przyjaciół, którzy za pomocą świetnie uknutej intrygi (Agi, Ty aktorko, już nigdy nie będę mógł Ci zaufać;)) wciągnęli mnie w pożegnanie- niespodziankę. Wódka, tort, prezenty- pomyśleć, że niektórzy nie lubią pożegnań! Widocznie jeszcze nie mieli okazji się przekonać, jakie to może być przyjemne.

Ogromne podziękowania dla:
- Agi
- Julii i Przemka
- Nati i Michała
- Nikoli i Piechota
- Marcina
- Michała
- Niegota (domyślam się kto to ogarnął:))
- Szczepana
- Kacpra za wcześniejsze pożegnanie i ćwiartkę Wyborowej, z którą przyjechałem do Madrytu, by godnie zacząć walkę za Polskę! Wiem, że gdyby nie wyjazd, też by się tam zjawił.
Czytaj więcej

1 września 2008

Konkurs z panem Janem

Tak to jest jak się nie leci od razu z dziewczyną. Chwila nieuwagi i pan Jan porywa ją natychmiast na wykwintne śniadanie, na którym (co gorsza) bez żenady wylewa sobie z wrażenia kawę.

Kim jest pan Jan? I co oznacza ten cudzysłów?!

A ja powoli żegnam się z Warszawą, bo i inni zaczęli się zmywać w swoje nowe strony. Taki Muha (też Jan- a to ci figiel!) już ruszył do gorącej Finlandii. A raczej do gorących Czeszek w mroźnej Finlandii. Prowadzący bloga pozdrawiają i czekają na odwiedziny!
Czytaj więcej