Druga odsłona mojego kursu nie zaczęła się dla mnie szczęśliwie, choć śmiechu było co niemiara. Zamiast testu czy weryfikacji ocen uczestnikom poprzedniego trymestru zafundowano przydzielenie do z góry ustalonych grup. Centralne planowanie w wydaniu hiszpańskim nie odbiega efektywnością od odpowiednia PRL-owskiego, również jest do dupy. Wszyscy kontynuujący naukę, których znałem z poprzedniej grupy (było tam sporo świetnych ludzi, ale oni akurat wyjechali lub naukę zakończyli) są ze mną. Tyle że poza zdolną i pracowitą Francuzką nie ma z nich pożytku. Kalifornijka jest postrzelona i chyba rzadko trzeźwa, a Chińczyk równie dobrze mógłby pozostać przy języku migowym i odpuścić sobie używanie hiszpańskiego. Widocznie chce być bardzo swojski, bo zawsze gdy otwiera buzię brzmi jak zarzynana Chupacabra (o ile te zwierzęta jednak istnieją).
Tkwimy pośrodku dwóch supermocarstw, gdyż całą grupę stanowią Amerykanie i skośni (Chińczycy, Japonka i Tajwańczyk). Momentami jest to trochę traumatyczne, zważywszy jak wiele nas różni. Na konwersacjach przyszło nam opowiedzieć historyjkę z morałem, więc nie chcąc być śmiertelnie poważny wybrałem tę bajeczkę. WSZYSCY Amerykanie opowiedzieli historie, których morałem było: "jak w coś wierzysz, to możesz tego dokonać!" lub "jeśli włożysz w coś dużo wysiłku to możesz być najlepszy!". Niewiarygodne, ale to jednak wróży Ameryce dalszą supremację nad światem. Morały Chińczyków były zróżnicowane, ale też bardzo górnolotne (takie nieeuropejskie). Moje przesłanie musiałem wyjaśnić (dość dosadnie) i chyba lekko zaszokowałem publikę, bo Amerykanka wypaliła: "sądzisz, że jak jest się dyrektorem to można nic nie robić?!". No Kochana, w każdym razie Ty na pewno więcej napracujesz się pod biurkiem, niż Twój szef za nim. "Komunista"- mogła sobie pomyśleć. Och, jak "idealnie" by trafiła!
Zajęcia z praktyk prowadzi wariatka. Po trzech minutach zajęć (podczas których mówiła do nas sylabizując wyrazy i okazywała dziwne reakcje) dostaliśmy z Francuzką ataku śmiechu. Ostatni raz coś takiego spotkało mnie w kościele, jak miałem 9 lat. Nie mogliśmy się opanować i prawdę mówiąc śmiałem się jeszcze w metrze wracając do domu (nic nie pomogło, że koleżanka wyszła na kilka minut próbując się uspokoić). Zwróciliśmy oczywiście uwagę wszystkich (Boże, ja naprawdę wyłem ze śmiechu), ale o ile nauczycielkę udało się zbyć krótkim "takie tam, między nami", o tyle reszta grupy jeszcze długo dopytywała się o co chodzi. NIKT nie widział tego co my. Nie dziwne, że Bóg się wkurwił i pomieszał języki. Tego by jeszcze brakowało, żebyśmy wszyscy byli tacy sami. W każdym razie uruchomiliśmy procedurę zmiany poziomu i pani w sekretariacie już wie, że albo przenosi nas wyżej "albo jej porwiemy mamę".
Czytaj więcej
Tkwimy pośrodku dwóch supermocarstw, gdyż całą grupę stanowią Amerykanie i skośni (Chińczycy, Japonka i Tajwańczyk). Momentami jest to trochę traumatyczne, zważywszy jak wiele nas różni. Na konwersacjach przyszło nam opowiedzieć historyjkę z morałem, więc nie chcąc być śmiertelnie poważny wybrałem tę bajeczkę. WSZYSCY Amerykanie opowiedzieli historie, których morałem było: "jak w coś wierzysz, to możesz tego dokonać!" lub "jeśli włożysz w coś dużo wysiłku to możesz być najlepszy!". Niewiarygodne, ale to jednak wróży Ameryce dalszą supremację nad światem. Morały Chińczyków były zróżnicowane, ale też bardzo górnolotne (takie nieeuropejskie). Moje przesłanie musiałem wyjaśnić (dość dosadnie) i chyba lekko zaszokowałem publikę, bo Amerykanka wypaliła: "sądzisz, że jak jest się dyrektorem to można nic nie robić?!". No Kochana, w każdym razie Ty na pewno więcej napracujesz się pod biurkiem, niż Twój szef za nim. "Komunista"- mogła sobie pomyśleć. Och, jak "idealnie" by trafiła!
Zajęcia z praktyk prowadzi wariatka. Po trzech minutach zajęć (podczas których mówiła do nas sylabizując wyrazy i okazywała dziwne reakcje) dostaliśmy z Francuzką ataku śmiechu. Ostatni raz coś takiego spotkało mnie w kościele, jak miałem 9 lat. Nie mogliśmy się opanować i prawdę mówiąc śmiałem się jeszcze w metrze wracając do domu (nic nie pomogło, że koleżanka wyszła na kilka minut próbując się uspokoić). Zwróciliśmy oczywiście uwagę wszystkich (Boże, ja naprawdę wyłem ze śmiechu), ale o ile nauczycielkę udało się zbyć krótkim "takie tam, między nami", o tyle reszta grupy jeszcze długo dopytywała się o co chodzi. NIKT nie widział tego co my. Nie dziwne, że Bóg się wkurwił i pomieszał języki. Tego by jeszcze brakowało, żebyśmy wszyscy byli tacy sami. W każdym razie uruchomiliśmy procedurę zmiany poziomu i pani w sekretariacie już wie, że albo przenosi nas wyżej "albo jej porwiemy mamę".