30 kwietnia 2009

Wiem, że można by pomyśleć, że umarliśmy albo że jeszcze coś gorszego, a to po prostu te drzewa co się tak szybko zielone zrobiły, całkiem przysłoniły nam świat. Do tego ja wrzuciłem sobie na głowę trochę mało poważnych, ale jednak, obowiązków i dziś wrzucam wam pewien ich fragment. To tak na pożegnanie kwietnia z obietnicami, że maj będzie bardziej urodzajny, w końcu nasza pracownia nie opróżniła się z pomysłów. A Milena jest przekonana, że ma świńską grypę, bo widziała gdzieś jakiegoś Meksykanina. Ale to temat na inną opowieść.

Za nami obfitujący w wydarzenia sportowe weekend. Dla Hiszpanów to wprawdzie nic niezwykłego, relacje sportowe stanowią nieodłączna część ich życia, tak jak jedzenie tortilli, wychodzenie na tapas i przekrzykiwanie się w metrze. Do tego niemal każdy bar posiada porządny ekran, na którym można śledzić to co serwuje La Sexta, najważniejszy kanał z transmisjami La Ligi w telewizji otwartej, a spora część może zaproponować jeszcze więcej dzięki antenie Canal+.Co by nie mówić, my możemy jedynie spoglądać z zazdrością na tak bogatą i tak łatwo dostępną ofertę sportową.

Tutaj sport to zdrowe emocje, którym nie wypada się nie poddać. Tutaj nawet miejscowa Ewa Drzyzga na zakończenie swojego programu wykrzykuje do kamery, że już za chwilę studio przed wspaniałym meczem Ligi Mistrzów, że przed nami wielkie widowisko Barcelona-Chelsea, że o mój Boże, ale będzie się działo! W takim też tonie prowadzony jest w hiszpańskiej telewizji meczowy komentarz, z naciskiem na emocje, na czym bez wątpienia tracą ci, którzy życzyliby sobie czegoś merytorycznego.

Aby przeciętnie rozgarnięty Hiszpan nigdy tego nie zapomniał, panowie z La Sexta przy każdej okazji przypominają, że oglądamy mecz najlepszej ligi świata. Nie wiem czy można to zmierzyć, ale ciężko by było obronić tę tezę wobec obecnej siły Premiership (niezależnie od dobrej postawy Barcelony na arenie międzynarodowej). To i tak niewiele przy ignorancji komentatorów F1 (nawet Hiszpanie przyznają, że mądrością nie grzeszą), którzy nie podjęli trudu nazywania Kubicy inaczej niż Kubika, a gdy czegoś nie zrozumieją z wymiany zdań przez radio, tłumaczą się kiepską jakością odbioru. Absurdalnie wygląda też reklamowanie innych pozycji na antenie telewizji (wywiad z szefem policji już jutro! nowy serial jeszcze dziś! w piątek kinowy przebój!) nawet podczas 89 minuty półfinału Ligi Mistrzów, podobnie jak ciągnące się reklamy w trakcie wyścigu, ale są to kompromisy, na które jak widz mogę pójść dla możliwości oglądania choćby dobrze przygotowanych długich relacji przed i po danym wydarzeniu sportowym.

I tak pozostają emocje i o nie Hiszpanie rzeczywiście dbają. Komentator wykrzykujący, że futbol przyprawia nas o szaleństwo to nic niezwykłego. Podobnie jak zapewnienia o wielkości piłki nożnej z podkreśleniem, że jest ona wielka na La Sexta. Rytualne okrzyki gooool na całą długość wydechu są wprawdzie sztuczne, ale stanowią znak firmowy południowców. Pełen ekstazy ton komentarza wywołuje faktyczne poczucie niezwykłości tej ligi i wzbudza w widzu uczucie przynależności do czegoś czego jest świadkiem, czegoś niezwykłego. A w tym sezonie to uczucie nie jest ani trochę mylące, liga jest ciekawa jak dawno już nie była, wreszcie dwa zespoły naprawdę walczą o mistrzostwo, a nie prześcigają się w ilości wpadek po drodze do tytułu. Już dziś drugi w tabeli Real ma więcej punktów niż w zakończonym triumfem sezonie sprzed dwóch lat. I oby w zbliżającym się El Clásico gracze Blaugrany i Blancos pokazali nam, że futbol jest wielki.
Czytaj więcej