28 czerwca 2009

Kaktus, mate, whisky

Madryt pustoszeje. Nawet wyprzedaże nie mogą zatrzymać nieuniknionego- powrotów różnych współtowarzyszy madryckiej przygody do swoich krajów. Ostatnio wyjechał Sychu, a my żeby wypełnić tę pustkę kupiliśmy do pokoju wiatrak. Wprawdzie nie ma z kim pójść na piwo, ale da się poskromić upał i normalnie zasnąć.

My też jesteśmy poniekąd na wylocie. Niby umowę na mieszkanie podpisaliśmy do końca sierpnia, ale już wcześniej umówiliśmy się z różnymi osobami, że z grubsza od połowy lipca odnajmiemy im nasz pokój. Ja miałem wracać do Polski, a Karola najpierw jechać pracować na wybrzeże, a potem wracać na miesiąc do Warszawy. Moje życie samo dostosowało się do tego okresu wyczekiwania i większość dni zaczęło mi przelatywać na popijaniu yerba mate rano i whisky z colą wieczorem. Przynajmniej nie marnuję karteczek, co to miałem zapisywać na nich czego to danego dnia nie osiągnę. Ale życie nie znosi próżni. O ile plany Karoli się nie zmieniły znacznie (poza tym, że spędzi kilka dni więcej w Madrycie), o tyle ja naprowadziłem się na ciekawe wyzwanie (napiszę o tym w przyszłym tygodniu, jak będę mógł już lepiej wiedział co i jak) i postanowiłem póki co zrewidować wakacyjne plany i posmakować dłużej madryckiego słońca. Dlatego nieuchronnie zbliża się moment, gdy dołączę do ludzi bezdomnych, moją sypialnią stanie się salon, kuchnią kuchnia, a łazienką łazienka. Tak jak patrzę to w sumie mogło być gorzej.

O zmianie codziennie przypomina nam pokój. Najpierw zaczęły odpadać ze ściany kolejne zdjęcia, potem mapa Madrytu i kwiatki. No właśnie, broniąc się przed gorącem wyjęliśmy przeszkadzające w cyrkulacji powietrza przesuwane okna. To i tak jeszcze było mało, ale wyjęcie ścian i sufitu nie wypaliło. Brak okien najgorzej przeżyły rośliny na parapecie- jedna zszarzała, a kaktus bez pożegnania opuścił nasz pokój i wylądował gdzieś pomiędzy wyjściem z budynku, a furtką. Chodzą słuchy, że hitem tego lata w Hiszpanii zostanie piosenka Wsiadł do autobusu człowiek z kaktusem na głowie...
Czytaj więcej

19 czerwca 2009

Wyluzowane

Wpadła do nas ostatnio przenocować studiująca w Salamance Bułgarka- koleżanka jednej z dziewczyn z naszego mieszkania. Wprawdzie byłem przekonany, że przyjechała do nas z uwagi na ciągnącą się za mną dobrą sławę, ale nie dla wszystkich było to widocznie takie jasne, więc od słowa do słowa doszliśmy do tego, że przyjechała tu z wakacji z Barcelony i następnego dnia miała z Madrytu autokar (!) do Sofii, co zresztą napawało ją słusznym przerażeniem. Po skończonych egzaminach (do większości nie przystąpiła, bo nie dała rady pogodzić salamankowego fiestowania z nauką) ruszyła na podbój Barcelony gdzie skończyły jej się pieniądze. I od tego miejsca opowieść mnie zainteresowała, bo okazało się, że dziewczyna miała kupione już bilety lotnicze na powrót do Bułgarii ale dopiero na za 2 tygodnie, podczas gdy już po kilku dniach zwyczajnie skończyła jej się kasa na życie.Nasz argentyński współlokator przytomnie bardziej stwierdził niż spytał: "zostałaś okradziona?". Otóż nie. Po doświadczeniach z Salamanki (miasto z prawdopodobnie najlepszym stosunkiem ceny do jakości imprezowania w Hiszpanii) nie spodziewała się, że zamawiając coca-colę w barcelońskim klubie zapłaci za nią prawie 5 euro, a za taką samą colę z whisky nawet 10 euro. Mimo wszystko nie zraziło jej to i póki mogła suto wędlin kładła na chleb. Za długo nie mogła, bo zona turística w Barcelonie to nie jeden plac i dwie ulice, jak w Madrycie, ale kawał miasta, w którym głównie się przebywa, je, pije i robi zakupy. Kasy i przytomności umysłu starczyło na przejazd do Madrytu i na autokar do Sofii na natychmiast.

To przypomniało mi o innej dobrej agentce- czekoladowej Kenijce z moich kursów, która mimo młodziutkiego wyglądu dojeżdżała już do trzydziestki i była żoną dyplomaty. Generalnie ta to miała życie jak w Madrycie, aż jej się zaczęło przejadać. W każdym razie dobrze się dogadywaliśmy, zostałem obdarowany przez nią zajebistym winem z RPA (z okazji tego, że ja lubię wino, a ona niezbyt) i sporo zajęć przeszło nam na gadkach-szmatkach. Nawet próbowałem coś ugrać dla Polski w ramach nieformalnych rozmów z- bądź co bądź- żoną ambasadora Kenii w Madrycie, ale to już tylko Sikorski z Tuskiem wiedzą czy coś z tego wyszło... W każdym razie dziewczyna ruszyła kiedyś z koleżankami na wyprawę do Barcelony (pechowe miasto najwyraźniej) a jej historię mam nawet na piśmie, bo jakimś trafem do dziś mam jej egzamin końcowy, gdzie między innymi opisała swoją przygodę. Zaczęło się od tego, że tuż przed odjazdem zorientowała się, że nie wzięła ze sobą biletu, dogadać się jeszcze wówczas nie potrafiła, więc żeby nie zostawić koleżanek wykosztowała się ponownie (szczęśliwi pieniędzy nie liczą- szybka kolej z Madrytu do Barcelony kosztuje ponad 100 euro). W drodze skusiła się na jakąś kanapkę zawierającą coś (nie chce mi się odkopywać tego wypracowania, a nie pamiętam co dokładnie zjadła), co wywołało u niej silny atak uczulenia. Pół żywa dotarła do miejsca przeznaczenia i już w hotelu podczas rozpakowywania zorientowała się, że wzięła walizkę przygotowaną dla jej męża, który tego dnia też ruszał w jakąś służbową podróż. Żeby nie narobić mu problemu musiała udać się na stację i wrócić z jego rzeczami do Madrytu. Kolejnych wypraw do miasta Gaudiego nie zaryzykowała...
Czytaj więcej

18 czerwca 2009

Dzięki darmowej hiszpańskiej bulwarówce Que dowiedziałem się, że ludzka przezorność nie ma granic. A wszystko w związku z opublikowaniem krótkich historii o niektórych z pechowych pasażerów najsłynniejszego Airbusa świata. Oczywiście najbardziej znaną sprawą jest przypadek 9 pracowników francuskiej firmy, której kierownictwo w ramach nagrody za świetne wyniki zafundowała zdolnym handlowcom tajemniczą śmierć, a sobie zapewniła Nagrodę Darwina w dziedzinie biznesu. Jak to zwykle bywa w takiej grupie, jakaś para akurat leciała w swoją podróż poślubną, ktoś właśnie obmyślał plan podboju świata, ktoś był gejem, a ktoś kryptogejem. Jeden czytał "Chłopca w pasiastej piżamie", innemu chciało się siku, podczas gdy jeszcze inny się cieszył, bo wygrał bilety na tę podróż w karty (a to może mi się już z filmem Titanic pomyliło...). A na mnie i tak największe wrażenie wywarło szwedzkie małżeństwo rezydujące w Brazylii. Otóż, minimalizując ryzyko osierocenia swojej dwójki dzieci zawsze latali oddzielnymi samolotami, jedno po drugim. Tym razem musieli lecieć właśnie z dziećmi, więc zgodnie z przyzwyczajeniem rozdzielili się i tym samym dokonali trudnego wyboru, a los nie okazał się łaskawy dla mamy z synkiem. Ciekawe czy o takim ubezpieczeniu traktuje powiedzenie przezorny zawsze ubezpieczony?

Z lżejszych tematów dobrą robotę przeprowadziła hiszpańska telewizja (TVE), która wbiła się w Chinach na kilka uniwersytetów popytać studentów co im mówi słynne zdjęcie gościa zatrzymującego czołgi z 1989 roku po masakrze na placu Tiananmen. Otóż nie mówiło młodym Chińczykom nic (w sensie nigdy go nie widzieli, domyślali się, że to jakaś wojna), a zapytani o co może chodzić mieli naprawdę ciekawe strzały- że chce podziękować żołnierzom, życzyć im powodzenia i- mój faworyt- że facet przyniósł im kanapki na drogę. Mocne. Dobra informacja dla Polaków- żeby rządzić światem nie trzeba zmierzyć się z własną historią.

Tacy Hiszpanie są obecnie dalecy od zwojowania świata, a ze swoją historią rozprawili się całkiem sprawnie. Do tego stopnia, że po tegorocznym finale w piłkarskim Pucharze Króla szef sportu w TVE stracił stanowisko, gdy przywołał koszmary przeszłości. Przed meczem Barcelony z Athletic Bilbao grano hymn, najwyraźniej nie państwowy ani dla Basków, ani dla Katalończyków, bowiem postanowili sobie go wygwizdać (widocznie nie dotarło do nich, że ich zespoły uczestniczą w Pucharze Hiszpanii- firmowanym przez samego króla Jana Karola). Ich demokratyczne prawo- komentowano z niesmakiem, ale bez emocji w samym Madrycie. To czego nie przełknięto, to idiotyczna decyzja wspomnianego dyrektora, który nie wyemitował tego przedmeczowego wydarzenia, a jedynie puścił z odtworzenia w przerwie, i to już po słyszalnym retuszu. Zbyt mało czasu minęło od śmierci Franco żeby ktokolwiek mógł sobie tu na to pozwolić bez konsekwencji. I słusznie.
Czytaj więcej

6 czerwca 2009

Muzułmanie mają swoją Mekkę, Żydzi Jerozolimę, Amerykanie McDonaldsy, a Polacy monopolowe. Każdy gdzieś zmierza i ma coś, czego będzie bronił jak Marcin Legii. Niemcy oprócz Centrum Wypędzonych mają Majorkę i z pewnością jej nie oddadzą. Nie byłoby już pewnie komu, skoro wśród mieszkańców i pracowników wyspy poza Niemcami została tylko dwójka Hiszpanów (u nich spędziliśmy pierwszą noc) i to biedne murzyńskie dziecko, które nie znając ani hiszpańskiego, ani niemieckiego jest skazane na granie w tamtejszym RCD Mallorca- tak samo zaczynał swoją karierę Samuel Etoo! Macie ochotę na tapas, na paelle? Chuj z paellą! Są półmetrowe wursty, półkilowe T-Bony i dwulitrowe kufle piwa. I cisza na plaży- Niemcy, podobnie jak my, potrafią rozmawiać nie używając do tego wszystkich mocy strun głosowych. Myślę, że dla Hiszpanów może stanowić pewne zaskoczenie, że jednak jest to możliwe!

Myśmy znaleźli sposób, żeby zamienić kurorty na porty- wypożyczyliśmy samochód- i przynajmniej w ciągu jednego dnia zaoszczędziliśmy sobie oglądania buractwa niemieckiego (bardzo podobne do buractwa polskiego, znacznie inne od buractwa hiszpańskiego), które niestety, w odróżnieniu od naszych ziomków, co to ich znamy z Otwocka i Władysławowa, ma pieniądze na latanie na Majorkę. A z samej Hiszpanii taki wypad to może być niższy koszt, niż u nas wyskok na Mazury. Cóż, jedni mają wyspę Wolin, inni Baleary, ci co mówili, że świat ma być sprawiedliwy i wszystkim po równo, leżą już w mauzoleach. Na szczęście my też mamy takie swoje dodatkowe województwo- w Val di Sole, może jakieś małe podsumowanie tego wyjazdu też zdołam tu wrzucić.

Majorka jest piękna i ma na tyle ciekawe położenie, że na pewno żaden czołg tego
szybko nie rozjedzie. Górzyste wybrzeże i wysokie klify dopełnia płaska centralna (i tak wypaloną słońcem) część wyspy. Trzeba tylko znaleźć w sobie trochę odwagi do ruszenia po absurdalnie wąskich i krętych, pozbawionych widoczności dróżkach, którymi zjeżdża się do tych małych portów, plaży, zatoczek i wszystkich klimatycznych miejsc. To nie są wrażenia, po których przeżyjecie katharsis, po nich narodzicie się na nowo! Poza wybrzeżem i wspaniałym krańcem świata, bo takie wrażenie sprawia półwysep Formentor, koniecznie trzeba zobaczyć małe zadbane miasteczka pełne kwiatów (i Niemców- fajnie kontrastują) i tarasów widokowych, skąd gdzieniegdzie widać wielki błękit Śródziemnego. Ktoś nawet zarzekał się, że widzi szczątki samolotu Air France, ale ja bym nie wierzył tym, co mieli dziadków w Wehrmachcie.

A przy okazji, Zapatero po 7 procentowym spadku bezrobocia na Balearach może ogłosić sukces. Wprawdzie ten sam wskaźnik w Madrycie wzrósł ponownie, więc trudno powiedzieć żeby plan naprawy gospodarki już zaczął działać, ale przynajmniej może ogłosić się cesarzem słońca, które znad Europy Środkowej wysłał na Majorkę by zwabiło tam niemieckich turystów. Ten to ma talent!
Czytaj więcej

4 czerwca 2009

Dzień dziecka

Ryanair sprawił, że dzień dziecka spędziłem w znakomitych okolicznościach na Majorce. Dlatego z opóźnieniem przekazuję wszystkim życzenia z okazji tego miłego święta. Z drugiej strony nie wiem jak wy, ale ja poczułem, że moje dzieciństwo skończyło się, kiedy uznałem za ciekawe oglądanie obrad sejmu. Nie wiem co skończyło się w Hiszpanii, gdy spędziłem dwie godziny słuchając debaty parlamentarnej skoncentrowanej na wymianie ciosów pomiędzy Zapatero i szefem opozycji- Rajoyem. Ale musiało być to coś przełomowego.


Podarowuję wam to zdjęcie dziecka majorkańskiego i niech was nie zmyli to, że wygląda na zwykłego małego Murzynka, niech was też nie zmyli fakt, że trzy razy obiecywałem pisać więcej i nic z tego nie wyszło. Bo teraz to akurat naprawdę postaram się przygotować trochę wpisów! Przydałby mi się jakiś kurs zarządzania czasem, żeby to lepiej funkcjonowało (pisząc "to" mam na myśli generalnie moje życie). Może ktoś ma jakieś porady? Spisywanie na karteczkach co chcę zrobić nie pomaga, bo zawsze spisuję za dużo i potem mnie szlag trafia, że miałem jeszcze dziś napisać książkę, wybudować dom i oblecieć świat balonem!
Czytaj więcej