23 września 2010

Niepokój o pokój

Szczęście to przewrotny drań. Możesz myśleć, że tym razem naprawdę jest z tobą i cię nie zawiedzie, a ono płata figla i w krytycznym momencie udaje, że wcale cię nie zna. Tak było tym razem. Czekałem, czekałem i nikt, absolutnie nikt, nie domyślił się, że będę potrzebował wynająć przytulny pokój w porządnej okolicy w Lizbonie. Nie odebrałem żadnego telefonu oferującego mi doskonałe warunki za uczciwą cenę. Musiałem szukać sam.

Początki nie były nawet specjalnie ciężkie, zdobycie karty do telefonu nie wiązało się z wylegitymowaniem i podpisaniem trzech papierów o tym, że nie zamierzam za jej pomocą wysadzić żadnego samolotu, pociągu ani budynku administracji publicznej. Nie musiałem udowadniać, że nie mam nic wspólnego z zamachami z 11.09 (USA), ani 11.03 (Madryt), nikt nie pytał czy jestem talibem, żydem czy uchodźcą z Afryki, który przypłynął tu na trawie. Do tego sprzedawczyni mówiła co nieco po angielsku, więc wszystko było inaczej, niż pamiętałem z Hiszpanii.

Oferty nie powalały, nawet w przewodnikach rozdawanych przez biura erasmusa w Lizbonie jest sporo informacji o tym na co uważać, jakich lokalizacji unikać i żeby zdawać sobie sprawę, że znalezienie czegoś sensownego tutaj to nie takie hop siup (możliwe, że we wspomnianych materiałach użyto innego wyrażenia). Rzeczywiście, pierwsze rozeznanie nie nastrajało optymizmem. Idąc do jednego z mieszkań już pod klatką czaiło się na mnie kilku poszukiwaczy przygód, takich co wiecie, chcą od was pożyczyć pół euro, albo chociaż komórkę i ipoda. W innym, gdy wszedłem, solidnie napakowany karaluch rozprostował nogi, zarzucił sobie kanapę na plecy i nerwowo mrucząc coś o "pieprzonych turystach" wyszedł przewietrzyć się na balkon. Gdzie indziej napotkałem na dziwne zasady- za każdego gościa opłata 10 euro za noc, za jęki w nocy również 10 euro (czyli jak bym chciał jęczeć, że mam za dużo nauki, to tylko w ciągu dnia!), a za mycie nóg przed kolacją aż 12. To mycie nóg przeważyło i tam też nie zamieszkałem. Mogłem również wprowadzić się do artystki w średnim wieku, która oferowała pokój z przedsionkiem w samym centrum, na szczycie starej kamienicy (bez windy!) i mimo braku innych współlokatorów to i tak było lepsze od wszystkiego z czym się wcześniej zetknąłem. Ostatecznie szukałem dalej i trafiłem nie tak źle, wprawdzie potrzebuję kilku minut metrem, aby dotrzeć tam, gdzie co wieczór Erasmusi piją półlitrowe modżajto za 4.5euro, ale lokalizacja wciąż jest odpowiednia.

Właściciel tego mieszkania i sześciu innych, które oferuje pod wynajem studentom, pomimo aparycji boksera po wysyłającym go na emeryturę nokaucie, okazał się wykładowcą uniwersyteckim z zakresu technologii farmacji. Ujął mnie tym, że przez kilka minut tłumaczył się dlaczego zamontował małą zmywarkę, choć wydaje się, że zmieściłaby się większa. Od niewielkiej zmywarki, z której i tak niemal nie korzystamy, większym zmartwieniem są dla mnie dwie sympatyczne Czeszki, które angielskiego w zasadzie dopiero się uczą, więc nasz kontakt jest ograniczony, ale wspomagani alkoholem i translatorem google nawet dajemy radę, pomaga mi kolejna współlokatorka- Polka znad morza (taki żart, ludzie ze Szczecina naprawdę go doceniają!), która studiuje na AE w Poznaniu, a także zapracowana Portugalka, mająca na szczęście prywatną łazienkę. To zawsze tylko trzy, zamiast czterech godzin czekania na prysznic jak wszystkie dziewczyny po kolei zaczną się szykować przed imprezą. Ale żeby nie mówić po angielsku?!

Wynajmując pokój przede wszystkim chciałem mieć okno i odpowiednie nasłonecznienie. Okna mam nawet dwa i z każdego widzę schodzące do lądowania samoloty, pracujących po godzinach wyzyskiwanych pracowników firmy Cofidis i wejście do zaczarowanego ogrodu należącego do fundacji Gulbenkiana, gdzie mieści się ponoć najlepsze portugalskie muzeum. Teren jest niesamowity, więc na pewno samo muzeum też wkrótce odwiedzę i wtedy całościowo opiszę wrażenia. Nieopodal znajduje się też hiszpański plac, a koło niego różowa jak cipka nastolatki koszulki Cristiano Ronaldo ambasada portugalskiego sąsiada.

Kiedy zapełniłem szafy ciuchami, lodówkę żarciem i półki winami, wreszcie poczułem, że tu mieszkam. Jak w końcu zacznę zajęcia inne niż kurs portugalskiego, to może poczuję też, że nie pojechałem na wakacje. A póki co plaża, imprezy i portugal(s)ki.

ALE ŻE USUNIĘTO KRZYŻ?!

1 komentarze:

magda m pisze...

może i przewrotny, ale zwrotny w Twoją stronę ;)