9 kwietnia 2011

Każda podróż to pewne wyzwanie. Nawet jak wsiadacie w samochód żeby przemierzyć nieważne czy 200, czy 2000 kilometrów, przez tych kilka godzin lub dni przełączacie się w inny tryb. Musicie podjąć tę walkę (jeśli chodzi o polskie drogi to nawet w dosłownym znaczeniu), dotrzeć na miejsce, odnaleźć się w nim i potem spróbować czerpać jak największą satysfakcję z pobytu, bo podróż się skończy, wrócicie do domów i zaczniecie zastanawiać się co w was pozostało, co bardziej pragmatyczni zadadzą sobie nawet pytanie czy było warto.

Wyprawa do Maroko to przejście na inny poziom podróżowania, coś innego niż to co robi się zwyczajowo na zorganizowanych wycieczkach czy wyprawach w głąb Starego Kontynentu. Niby nie lądujemy w buszu, niby wielu turystów funkcjonuje bez obaw w tym świecie, a do tego bliska nam cywilizacja czeka na nas godzinę lotu na północ. A jednak, lądujesz w Marrakechu, opuszczasz lotnisko i „welcome to the jungle”. Guns’n’Roses nagrali swój przebój po pierwszej wizycie w Maroko, słowo niedoszłego harcerza.

A w dżungli wszystko ma swoje miejsce, tak jak i w Maroko. Nazw ulic ani żadnych informacji dla turystów nie uświadczysz, bo inaczej nie zarobiliby miejscowi „wskazywacze”, którzy nawet jak nie masz z czymś problemu, z pewnością problem znajdą i ci w jego rozwiązaniu pomogą (coś jak w socjalizmie). Serwetek i mydeł w knajpach nie ma, ale są dzieci sprzedające (czy też wciskające za opłatą) chusteczki, nie ma stałych cen większości towarów, ale są niemieccy turyści, którzy nie wyczuwają, że są robieni w bambuko i przepłacają za swoje zakupy wielokrotnie. A miejscowi mogą nadal kupować po cenach uwzględniających ich generalną biedę. A dla tych, którzy nie czują żyłki do podejmowania ryzyka (czyli stawiania samotnie kroków po Marrakechu) są oficjalni (legalni) i nieoficjalni (nielegalni, tańszy i wyraźnie zdesperowani, bo za to co robią mogą pójść siedzieć) przewodnicy. My włączyliśmy radary, postanowiliśmy działać samodzielnie i uczyć się funkcjonowania tego szaleństwa. I nie zamykaliśmy się na innych podróżników, którzy ostatecznie okazali się znakomitym dodatkiem do zwiedzania, Stanowili frytki dla hamburgera, sól dla jajka i piwo dla grilla.


Na Erasmusie każdy ma jakąś historię do opowiedzenia, nie wszystkie są optymistyczne. Temu zdechł kot, tamtej urwało nogę, jeszcze inny uciekł przed ojcem-psychopatą. Ja na przykład nie pamiętam swoich najbardziej traumatycznych momentów w życiu (choć o niektórych opowiadali mi znajomi dzień po), z narodzinami, jako tym najtrudniejszym, włącznie. Ale i tak Marokańczykom żaden z nas by nie zaimponował. Nikt nie musiał z rana zapierdalać do studni po wodę, ani ciągnąć turystów za rękę i zastępować im drogi, żeby zdobyć środki na przetrwanie, a dziewczęta nie musiały oddawać się za wielbłądy. O konieczności wyrzekania się wiary, żeby się napić piwa, nie wspominając. Sposoby, których używają by przeżyć, Europejczyka (a co tam, wznieśmy się wyżej- białego człowieka, rasę panów!) odrzucają (oszukiwanie, naruszanie przestrzeni prywatnej) lub wprawiają w zakłopotanie (wysyłanie do boju wzbudzających politowanie i bezczelnych zarazem dzieci).

Jednocześnie procesy globalizacyjne rozwijają się tam nieubłaganie. Berber na pustyni wygrywa na swoich tradycyjnych bębenkach rytm Waka-Waka i wdzięcznie podśpiewuje tekst piosenki Shakiry. Na znudzonych nakazami islamu i mających odpowiedni zapas gotówki czeka w Marrakechu Pacha, skromniejsza siostra tych samych klubów, który nęci sławą i odstrasza cenami na Ibizie, w Madrycie, Londynie i kilku innych miejscach w wielkim świecie. A tam, kobiety bez chust, alkohol bez ograniczeń (dwadzieścia razy droższy niż świeżo wyciskany sok na głównym placu miasta) i muzyka wprost z najnowszych list przebojów. I to wszystko w kraju, gdzie 80% ludności ma problemy ze związaniem końca z końcem i gdzie o wizy wyjazdowe bardzo trudno, więc to co można zrobić to wskoczyć na zderzak wyjeżdżającej z miasta ciężarówki i krążyć po kraju (byle długo, bo średnio szuka się tam pracy przez 3 lata) lub wskoczyć na tratwę i prosić Allacha o pomyślne wiatry i ratunek z rąk hiszpańskiej straży przybrzeżnej. A chyba tylko dla bardzo zdesperowanego Marokańczyka walcząca z kryzysem za pomocą kreatywnej księgowości Hiszpania może być ziemią obiecaną.

Dlatego gdybym niedbale przechadzał się po głównym placu Marrakechu uznawanego za najbardziej osobliwy main square na świecie (serio? To pomimo panującego tam klimatu myślę, że świat mógłby udać się jeszcze trochę lepiej), kilkanaście razy zostałbym zaczepiony przez wspomniane sprzedające ciastka i chusteczki dzieci lub sprzedawców plastikowych węży, najlepiej w pakiecie z haszyszem i koką. Gdybym niedbale przystanął koło zaklinacza prawdziwych węży byłbym przymuszany do zapłacenia za fakt posiadania oczu, podobnie gdybym przystanął gdziekolwiek indziej patrząc się w niebo, wtedy na ramię może wskoczyć mi zachęcona przez Araba małpa lub demoniczna kobieta zaczęłaby wyciskać na moją rękę gówno w płynie zwane henną i za to wszystko też oczekiwaliby ode mnie należnej zapłaty. Tam nie ma tak, że nie zamawiałem tej usługi. Dostarczyli to płać. Ale że my Polacy, to niedbałe przechadzki nie wchodziły w grę już po pierwszym wieczorze. Jesteś w dżungli, na wojnie, wyjmij kominiarę (kapelusz + okulary przeciwsłoneczne, wtedy nie wiedzą kiedy na nich patrzysz, a kiedy olewasz), chwyć maczetę (aparat) i ruszaj pewnym krokiem przed siebie. Na zachętę masz ten śmiesznie tani sok ze świeżych owoców i świadomość, że po kilku dniach oswajania się z tą mentalnością odrzucisz broń w kąt, polubisz kilku sprzedawców (bo obaj czujecie żeście wykiwali drugą stronę i zrobiliście dobry biznes), a marsz po sukach (targowisku) nie przyprawi cię o dreszcze. Po kolejnych kilku dobach pewnie zdejmiesz kominiarę i wprawdzie na robotę nie pójdziesz, bo nie ma gdzie, ale chociaż uwierzysz, że żaden z miliona przeciskających się wąskimi uliczkami w tłumie ludzi kierowców skuterów (niechętnie używających hamulcy) jakimś cudem cię nie rozjedzie. Co najwyżej udusi stężeniem spalin. Tam na ograniczenie ich emisji mają konkretnie wyjebane.

Cdn.
Czytaj więcej