6 lipca 2012


Czas Euro w Polsce przypomniał mi, że główną obowiązująca w naszych mediach zasadą pozostaje „nie znam się to się wypowiem”, co w sposób dobitny uświadomiło mi, że bardzo dawno nie opublikowałem nic na blogu, który pozostaje jednym z głównych źródeł mojego utrzymania. Jak widać, nawet brak reklam nie przeszkadza wam w nie klikać, za co jestem oczywiście wszystkim czytelnikom niezmiernie wdzięczny. I wprawdzie nie dostąpiłem zaszczytu zajęcia miejsca na dachu fabryki Wedel (uwaga, wpis zawiera lokowanie produktu) i głoszenia opinii na temat turnieju rozgrywanego w Polsce, to jednak chciałbym podzielić się swoją radością na temat transformacji, jaką przeszli moi rodacy i którą pokazali wielkiemu światu. Wielkiemu Światu, oczywiście.

Odtrąbiony przez media sukces udowadnia, że uświadomiliśmy sobie, że nie jesteśmy już pastuchami Europy. Nagle okazało się, że powinniśmy przestać na siebie patrzeć jak na podludzi. Zginął tylko jeden Irlandczyk, zaledwie kilka osób zostało pobitych, a do tego nie dokonano żadnego zamachu stanu, nawet dziesiątego czerwca. Nie słyszałem o przypadkach dzieciobójstwa, kanibalizmu, ani nawet morderstwa na tle rasowym. Zupełnie niespodziewanie przestaliśmy nadziewać na pal niewiernych i strzelać do Niemców bez ostrzeżenia.  W czasie Euro czarnych biliśmy tylko, kiedy niedokładnie podlali trawnik, na Rosjan rzucaliśmy się znacznie rzadziej niż zazwyczaj i to bez użycia bagnetów, a bezpańskie psy i koty przestały stanowić nasz niedzielny obiad. Nie wiadomo, w którym momencie zeszliśmy z drzewa i wynaleźliśmy ogień. Odnotowaliśmy tę przemianę i teraz z pogardą patrzymy na Litwinów i Słowaków, którzy wciąż wyczekują swojej szansy na skok cywilizacyjny i bycie uznanymi jako homo sapiens sapiens. To jest nasza wielka chwila- Wielki Świat nas głaszcze i dopóki nie znajdzie innego zwierzątka możemy nawet liczyć na smyranie za uszkiem.

Mimo że tak jak reszta narodu przypomniałem sobie jak wygląda polska flaga i nauczyłem się pierwszej zwrotki hymnu, to na w razie czego nie przeglądałem artykułów w zagranicznej prasie. Obawiałem się, że zostanie mi wypomniany brak wielkiej wewnętrznej przemiany i odpowiedniego zaangażowania w witaniu nadludzi. Wiedząc, że mogę być odbierany jako zapluty karzeł reakcji, zapewniam, że próbowałem coś z tym zrobić. Chodziłem na terapię, oglądałem lekcję stylu Joli Kwaśniewskiej, a nawet zaglądałem do poezji Szymborskiej. I tylko brak funduszy sprawił, że nie zdążyłem zaprenumerować Wyborczej. Ale jeszcze nie wszystko stracone, świat zachodni wskazał mi drogę i wierzę, że do czasu mundialu w Polsce opuszczę mentalny ciemnogród, wejdę na drogę postępu i może nawet zacznę przejmować się reportażami w BBC. A na końcu zatankuję bio paliwo i stanę się Europejczykiem.
Czytaj więcej

7 marca 2012

Przed dniem kobiet


W ostatniej chwili trener Barcelony wycofał się z przedmeczowych zapowiedzi i nie wystawił mnie do składu na dzisiejsze spotkanie w Lidze Mistrzów. Rozczarowany, zamiast na Camp Nou poszedłem do Almy. Ostatnio kojąc nerwy wybieram się w różne miejsca wydawać pieniądze. A to na wyjątkową hiszpańską szynkę, a to na okulary z ukrytym diamentem (bo niemożliwe, żeby plastik aż tak podrożał) i zastanawiam się kiedy mój bank zorientuje się, że udzielanie mi możliwości posiadania debetu to zły pomysł. Oni naiwnie myślą, że mają jak mnie ścignąć, a ja wiem, że tak naprawdę nazywam się Zenon Xiun Liu i zabrany przez zamieszki na placu Tian’anmen nie żyję od przeszło 20 lat. Ciekawe, komu historia przyzna rację w tym sporze.

Przestań pierdolić! – moje drugie ja przywołuje mnie do porządku, więc wracam do głównej myśli. Przechodząc obok stoiska z mięsem w Almie usłyszałem awanturującego się klienta, który wykrzykiwał, że jeśli tak wyglądają firmowe wyroby to jest to „z dupy” firma i „z dupy” sklep. Moi znajomi wiedzą jak bardzo obruszam się słysząc złe słowa na temat tego marketu, dlatego moje oburzenie, którego sprytnie nie okazałem, przekroczyło zwyczajowe normy. Nie chciałem robić w sklepie scen, więc bluźniącego jegomościa zasztyletowałem dopiero na parkingu. Wcześniej spokojnie wyładowałem koszyk i wybrałem drobne upominki na dzień kobiet dla koleżanek z pracy. Rozumiem głosy, że o damy trzeba dbać każdego dnia w roku, ale gdybym faktycznie zawsze chciał to robić w tak wykwintny sposób, żaden debet, ani nawet sfingowana śmierć nie pomogłyby mi przedłużyć egzystencji na tym wysypisku mniej lub bardziej udanych stworzeń. Na szczęście niezbyt wiele kobiet decyduje się łupać kilofem w skałę, więc zakupy nie musiały być szczególnie bogate.

Po ostatnim wpisie zostałem zalany mailami z prośbą o powrót do niepoważnych wpisów. A ja, moi drodzy, chciałem tylko sprawdzić na ile potrafię wykreować w sobie i przelać na dysk skomplikowane uczucia i zobaczyć, ilu z was się na to nabierze. Zamysł chyba się udał, ale zaniepokojonych moim stanem ducha uspokajam, że tak naprawdę pisałem to siedząc w ciepłych kapciach, pod kocem na kanapie, pykając fajkę, popijając herbatę zimową i słuchając audiobooka Naszej Szkapy. Ale do poważniejszych tematów jeszcze wrócę, choć obiecuję podać je w taki sposób, że nawet nie pomyślicie, że to było na serio.

Ja z okazji nadchodzącego dnia kobiet ugotowałem sobie genialny obiad. I nie ma tu miejsca na fałszywą skromność, danie wyszło naprawdę genialne i gdyby tylko chciało przemówić to w trymiga poznalibyśmy dowody na istnienie teorii strun. Niestety, będę zbyt głodny by na to pozwolić.
Czytaj więcej

4 marca 2012

Tak się hartowała stal

Ciężkie czasy już były. Pamiętam jak w 1978 przyszła zima stulecia i tonąc w zaspach zmierzałem do swojego zakładu pracy. Kilkanaście tygodni wcześniej Karol Wojtyła został wybrany na Papieża, co tchnęło w nas wszystkich nowego ducha. Dwa lata później strajkowałem wraz z całą Solidarnością. Jedni walczyli o lepszą Polskę, inni, jak ja, przyszli się poopalać, bo w lepszą Polskę nie dawałem wiary. Perfect nie nagrał jeszcze wtedy jednego ze swoich największych przebojów, czyli Autobiografii, a ja jeszcze nie wiedziałem, że kiedyś im wytknę, że czym innym jest mieć u stóp cały świat, a czym innym mieć wszystkiego w brud.


Kochałem kiedyś dziewczynę bardziej niż szum rozbijającego się o brzeg oceanu, bardziej niż dźwięk hiszpańskiej gitary i bardziej niż wyścig z czasem za kółkiem na trasie Warszawa-Gdańsk. Pewnie kochałem bardziej niż cokolwiek, co umiem wyrazić słowami, bo wysławianie się nie jest moją najmocniejszą stroną. Wierzyłem, że ta miłość odbije się od najwyższych szczytów Kordylierów, Andów, Himalajów i Alp i powróci do mnie. I że pożółkłe nieszczere uśmiechy ludzi wkoło i setki wypowiedzianych nieszczerze słów osób, które na mojej drodze znalazły się siłą rzeczy, staną się nieistotne w kontekście zaznanego szczęścia. Tak się nie stało. Fale rozbiły się o falochron, gitara przeznaczenia zaczęła grać fałszywe rytmy, a emocje związane z wyścigiem na drodze zastąpiło uczucie rozgoryczenia, że nie można zawrócić czasu i zawalczyć raz jeszcze. Dlaczego o tym wspominam? Bo pewnie gdyby nie to rozczarowanie byłoby dziś  trudniej odnaleźć się w świecie kłamstw i pozorów- choć nasze uczucia i relacje nie miały nic z kłamstwa i pozorów, to serce po zaznanym niepowodzeniu stwardniało nieodwracalnie.

Ludzi dzielę na dwie grupy: na tych, którzy okazali się warci okazanego zaufania, którzy potrafią stanąć po mojej stronie, zawsze i wszędzie poczekać na mnie żeby podarować mi kilka minut radości przebywania z nimi i w trudnych chwilach zaoferować spokojne cztery pełne duszy kąty, a nawet zrobić dla mnie więcej, niż sądziłem, że ja mogę zrobić dla siebie. A drudzy to ci, którzy w najmniej oczekiwanym momencie sprzedadzą cię za swój święty spokój i zbudują alternatywną rzeczywistość, żeby tylko uniknąć podejrzeń, że właśnie to uczynili wzbogacając się o kilka srebrników. Na szczęście, tymi drugimi można gardzić bez potrzeby wspinania się z odpowiednimi sztandarami na barykady. Dzisiaj w zupełności wystarczy mieć bloga.

Pisanie jest doskonałym sposobem na wyrzucanie z siebie uczuć. Bo tak jak nie wszystko można powiedzieć, to wszystko można napisać, bowiem znaczna część tego co się pisze (nawet na blogach) to fikcja ku uciesze autora i czytelników. A kto kiedyś odróżni prawdę od fikcji? Kto czytając to będzie umiał powiedzieć czy coś nagle się popierdoliło, czy to tylko wylewanie żalów z racji przypalonego obiadu? Bez znaczenia, bo w tym samym momencie, kiedy się nad tym zastanawiacie na drugiej półkuli jakiś motyl może zatrzepotać tak mocno skrzydłami, że jutro trzęsienie ziemi pogrąży kawał świata. Albo prezydent Stanów Zjednoczonych wkurwiony brakiem zaangażowania małżonki w łóżku odpali, myląc Polskę z Rosją, w naszym kierunku bombę atomową. Kto wtedy zacznie zastanawiać się czy zostałem na jakimś polu wychujany, czy tylko kolejny raz się zgrywam?

Obiadu nie przypaliłem, bo, jak co niedzielę, zjadłem go w rodzinnym gronie, tym razem w trochę przytłoczonej popularnością, ale i zacnej gruzińskiej restauracji. Wkoło zgiełk, na przemian śmiejące i płaczące się dzieci, uwijające się i donoszące kolejne dania i butelki wina kelnerki, i niekończące się rodzinne dyskusje. I wierzcie mi kurwa, że jestem za lepszym światem dla bliskich, dla siebie, dla pozbawionych wody dzieci w Afryce, ale wiedząc, że nie zmienię wiele, to jeśli jutro ta bomba wysadzi Polskę to odejdę stąd niespełniony, ale z uśmiechem na ustach.
Czytaj więcej

2 lutego 2012

Warszawa vs przyjezdni

Tym razem zamiast wpisu poważny reportaż o Warszawie i ludności napływowej, czyli coś co mógłbym sam stworzyć gdyby nie dwudziestogodzinny dzień pracy.
Czytaj więcej

1 lutego 2012

Sen o ACTA

Przyśniło mi się niedawno, że dzwonił do mnie Bronisław Komorowski i prosił o przygotowanie mu raportu na temat ACTA. Prezydent miał wielkie problemy aby się wysłowić, nie umiał sprecyzować swoich wymagań, a na moje pytania z "bulem" wzdychał, paplał o niczym i wznosił oczy ku niebu (w snach widać wszystko jak na dłoni). Gdybym był złośliwy i szukał problemów to napisałbym, że była to projekcja zdolności komunikacyjnych mojego szefa, ale że ja uprawiam politykę miłości wobec ludzi i jeśli sobie z nich żartuję, to tylko dlatego, że wyjątkowo ich lubię (całą ludzkość, nawet tych o interesującym kolorze skóry, odmiennej orientacji i inteligencji prusaka ubitego wczoraj chochlą w kuchni). A prawda jest taka, że jego zdolności komunikacyjne są na poziomie ganiającego za własnym ogonem jamnika. No, są na poziomie, po prostu.

Nie chcę sprowadzać ACTA głównie do polityki. Polityka jest dla ludzi zamożnych. Kiedy w garażach nie ma już miejsca na kolejne Audi i BMW  to zaczyna się politykowanie, a (jak już ustaliliśmy) ja przecież miałem skupić się na tym by do pierwszego nie zabrakło na Żubra. Chcąc odnieść się przede wszystkim do kwestii piractwa, trzeba zauważyć, że my piraci wydajemy na oryginały więcej niż przeciętny chłopek przyglądający się z fascynacją włącznikowi światła w muzeum sztuki współczesnej, a przed kupnem wszystkiego co nas interesuje powstrzymują nas jedynie powody finansowe. Ja naprawdę lubię wydać ciężko zarobione w kopalni siarki w kraterze Ijen pieniądze na oryginalną płytę z muzyką, filmem lub pornografią w HD, ale nie stać mnie na całą kolekcję. Z moją pensją nie mam również co liczyć na kredyt na Porsche 911 (pewnie nawet miałbym problem z kredytem na Seicento w podstawowej wersji bez wspomagania) i tak jak kiedyś pisałem, wprawdzie nie ukradłbym nikomu tego samochodu, to chętnie ściągnąłbym go z internetu- podobnie jak Ray Bany, jednorożca i pokój na świecie. Tymczasem całą pensję przehulałem w jeden sobotni wieczór na mieście i teraz odkrywam jak pożywne są znalezione pod stołem okruszki. Steków wołowych na thepiratebay też nie mają.

Jak rzadko kiedy zaufałbym w sprawie internetu Jarkowi Kaczyńskiemu. Właśnie dlatego, że zamiast konta ma kota, a o Internecie wie tyle, że nazwa zaczyna się od samogłoski, chętniej jemu powierzyłbym opiekę nad siecią. Bo tematem by się nie zajmował. Jarek ma swój świat i nie jest to świat wirtualny. I bardzo dobrze. A w internecie niech kwitnie wolność, anarchia i wolnomularstwo, byle Donald trzymał się od tego z daleka. Wprawdzie Jarek twierdził, że jak przeszedł się po bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego to widział oglądających porno i popijających piwo studentów, a ja wcześniej myślałem, że to tylko w hiszpańskich kawiarenkach internetowych onaniści lubią sobie na głos i na cały ekran wrzucić two girls one cup. Ale widocznie również polscy studenci odważają się prezentować porno-blondynki troszczące się o wielkie murzyńskie lagi. Ja nigdy tego u nas nie widziałem, ale ufam Jarkowi. Komuś trzeba ufać.

Czy wypiłbym mniej drinków gdyby nagle niemożliwym stało się zassanie z sieci najnowszej płyty Rammsteina lub ostatniego odcinka Californication? Absolutnie nie. Czy kupiłbym któreś ze ściągniętych dzieł? Też nie. Czy piję piwo i oglądam porno korzystając z internetu? Nie mogę powiedzieć- to mogłoby odstraszyć wydawców mojego bloga. Poza tym taki ekshibicjonizm myśli nie uleczy ran zadanych mojej psychice przez wirtualny świat. Nawet nie wiecie ile wysiłku kosztuje mnie na codzień bycie tym kim jestem, a co dopiero całe to udawanie kogoś jeszcze innego w świecie mediów społecznościowych. Niemiłosiernie się w tym gubię i boję się, że kiedyś zostanę skazany za nieudolne podrabianie samego siebie w internecie.
Czytaj więcej

25 stycznia 2012

Zakupy

Jeszcze do niedawna w wolnym czasie włóczyłem się po ulicach, zaczepiałem przechodniów, popijałem wino i przymierałem głodem. Potem odkryłem sklepy spożywcze i okazało się to punktem zwrotnym w historii mojego kawalerskiego życia. Chcąc przejść na kolejny poziom wtajemniczenia i jednocześnie być dobrze przygotowanym przeczytałem raport UOKiK na temat hipermarketów i zdecydowałem się zrobić zakupy w Auchan, chociaż smakowanie martwych gąsienic z puszki z innego hipermarketu jest również na mojej liście.

Zacząłem od półki z akcesoriami kuchennymi. Mając szczęście do trafiania na dobrych bezinteresownych ludzi nie znających moich podłych cech charakteru, nawyków wyszydzania słabszych i bicia bezbronnych, otrzymałem od koleżanki z hiszpańskiego torbę orzechów laskowych. Prosto z drzewa (orzechy, nie koleżanka), musisz użyć siły i je otworzyć, by zasmakować (orzechy, nie koleżankę, chociaż kto wie). Szukałem zatem dziadka do orzechów. Przyglądałem się długo właściwej półce. Nie znalazłem, ale nie po to zatrzymywałem się na dłuższą chwilę i przyglądałem produktom, żeby nic nie wziąć. Tylko że resztę akcesoriów już posiadam. Nerwowo rozglądając się czy nikt nie widzi, że moje wahanie przeciąga się, powoli, milimetr po milimetrze przesuwałem się ku następnej półce. I wtedy dostrzegłem obcinającego mnie ochroniarza. Prawdopodobnie coś kradnę. Spanikowany wrzuciłem do koszyka obieraczkę. Stara leży w zlewie od tygodnia, będę miał nową. (Po powrocie spróbowałem otworzyć orzechy wyciskarką do czosnku. I teraz muszę wrócić do tamtego marketu i kupić nową wyciskarkę. A jak nie będzie to wezmę małe sitko. W ten sposób uniknę stresu wynikającego ze zbyt długiego przyglądania się półce z akcesoriami kuchennymi.)

Powoli tracąc orientację, przemierzając kolejne alejki uświadomiłem sobie, że lubię wyobrażać siebie jako kogoś zagubionego w czasoprzestrzeni niebytu lub że ogarnia mnie kosmaty mrok niewiedzy. Nie wiem o co chodzi, ale wydaje mi się to podniosłe, ten stan, który ucieszyłby grafomana. Przez chwilę uśmiech trafia na moją buzię. Wkurwione spojrzenia ludzi oburzonych moją radością szybko uświadamiają mi, że tu nie ma się z czego cieszyć. Również ochroniarze nerwowym krokiem zbliżają się w moją stronę i już wiem, że mój uśmiech zaniepokoił ich jeszcze bardziej niż długie przyglądanie się półce z akcesoriami. Przyjmuję wkurwiony wyraz twarzy. Ochroniarze i ludzie wkoło kiwają z aprobatą głowami, jestem znowu jednym z nich. Od 9 do 17 przynosząca kolejne siwe włosy praca, od 17 do 18 stanie w korkach, od 18 do 19 pchanie wózka w tanim markecie, od 19 do 21 TVN24, żeby upewnić się, że nadal jest źle, od 21 do 23 reklamy przerywane znanym na pamięć filmem, a potem pełen niepokojących snów odpoczynek i można wkurwionym powitać nowy dzień.


Szklane butelki z sokiem pomidorowym wpadają do koszyka. Potem jogurty, serki, oliwki, jakieś sosy. Przydałoby się mięso do sosów. Biorę kurczaka. Na pewno i tak był myty ludwikiem i świeci w ciemnościach, ale na szczęście nie mam nawyku gaszenia światła podczas obiadu, więc w zarodku zabijam dylemat. Koszyk już pęka w szwach. Tymczasem prawe ucho słyszy głos. To prawa półkula mózgu odpowiedzialna za wyobraźnię retorycznie pyta z niepokojem: kto to będzie nosił?! Logiczna lewa półkula ze spokojem wskazuje na mnie. Toczę się do kasy.

Pani liczy, ja pakuję. Ostatnio w spożywczym policzono mi bułkę o złoty pięćdziesiąt za drogo. Ale jak będę kasjerce patrzył na ręce pakowanie pójdzie wolniej, a w tym czasie mogą mi wybić szybę w samochodzie. Znowu zimny pot i kolejna decyzja podejmowana w panice. Przenoszę się w swoje wyimaginowane szczęśliwe miejsce. Leżę pijany na chodniku w Lizbonie. O tak, co tam złoty pięćdziesiąt za dużo. Pakuję dalej. Mijając bramki i ochroniarzy przyjmuję wkurwiony wyraz twarzy, nie zaczepiają mnie, bramka pika u elegancko ubranego starszego pana przy kasie numer trzy. Uśmiechał się półgębkiem. Sam się zdradził, złodziej.
Czytaj więcej

8 stycznia 2012

Życzeń nie będzie

"Polska
Mieszkam w Polsce
Mieszkam w Polsce
Mieszkam tu, tu, tu, tu"

Nie jestem już zagranico. Zagranico było dobrze- koks, rum, dziwki podróże, imprezy, poznawanie fascynujących ludzi. Na żadnym z tamtych parkietów mnie póki co nie spotkacie. Siódma rano przestała być środkiem nocy, a zapach porannych tostów na Rua das Janelas Verdes (ulicy zielonych okien) zastąpił zapach spalin warszawskich korków i świeżo wylewanego asfaltu przed przyjazdem Baracka Obamy kibiców na Euro 2012. W Złotych Tarasach wprawdzie nadal tłumy wiejskich wycieczek chcących poczuć odrobinę klimatu metropolii, ale dworzec centralny już nie taki brzydki jakim go kochaliśmy przez lata, a dojazd do lotniska Okęcie trochę mniej zakorkowany po otwarciu nowych ulic dojazdowych.

Żar z nieba, knajpy pełne ludzi  i nigdzie nie spieszący się mieszkańcy stolicy, czyli Polska Portugalia, to  kraj najbardziej nieszczęśliwych ludzi w Europie. Jak widać, nigdy nie wyjeżdżali na wschód. Najszczęśliwsi są Duńczycy. Ten blog nie jest jednak po to by opowiadać o szczęściu. Znaleźliśmy się tu aby zgromadzić odpowiednie ilości frustracji i czarnych myśli, a następnie wysłać je w świat zarażając nimi pozostałe szczęśliwe narody, a następnie całe uniwersum. Zaczniemy oczywiście od Duńczyków. Najpierw nauczymy się następującego zwrotu:  Hej, jeg er her for at få dig til at føle sig ulykkelig, czyli Witaj, jestem tutaj aby uczynić cię nieszczęśliwym; a potem przejdziemy do tego jak cel osiągnąć.

Zanim na dobre rozkręcę Ministerstwo Czarnych Myśli chcę poznać życie na krawędzi. Wiecie, wydać wszystko przed końcem miesiąca, podkradać papier toaletowy z knajp i pić piwo Żubr. Mogłem zostać w domu ciesząc się pełną lodówką, ale wybrałem trudniejszą drogę i zamiast dalej odpalać cygara stuzłotówkami, muszę brać odpowiedzialność za swoje rachunki i zastanawiać się czy ubrany w nudny szary kubrak nie zapuka do mnie windykator poszukujący pochopnie naliczonych mi długów z tytułu ambiwalentnego podejścia do płacenia mandatów drogowych. Dołączam się do chóru pytającego „jak żyć, panie premierze?”. Jak pielęgnować storczyki? Jak szybko rozmrozić bułkę nie mając mikrofalówki? Zadzwonić do niej od razu czy poczekać kilka dni? Nie mam nawet z czego zadzwonić, bo stacjonarnego nie posiadam, komórkę utopiłem, a nowa jest zbyt fajna, żeby od razu z niej korzystać (jeszcze się porysuje!). Póki co zakupiłem jedynie podstawowe środki do życia takie jak czajnik, toster i stojak na wina. Stojak nigdzie nie zadzwoni, bo nie ma nawet miejsca na kartę SIM, toster wprawdzie ma miejsce, ale zamiast zadzwonić moją kartę upiekł. Takie rzeczy to tylko w Polsce. Ale nikt się tym tematem nie zainteresuje, bo u nas jedynie dobrze sprzedają się konflikt PO z PiSem, krwiożerczy lekarze i Smoleńsk. Problemami zwykłych obywateli nikt się nie zainteresuje. W ramach protestu, życzeń noworocznych nie będzie. Smoleńsk, kurwa!

PS.: Roman Paszke z powodu awarii wycofał się z samotnego rejsu katamaranem dookoła świata. Chcąc dać szansę staremu mistrzowi, ja także rezygnuję w tym sezonie z tej rywalizacji, o czym po raz pierwszy informuję na łamach tego bloga. Wszystkich trzymających za mnie kciuki fanów przepraszam i liczę na wsparcie w następnych latach!

PS2.: Trwa dwudziesty finał Wielkiej Orkiestry Pomagania Nieudolnemu Państwu i telewizja emituje kolejne reportaże na ten temat. I jestem naprawdę ciekaw kiedy ci durnie z TVN24 wreszcie zorientują się, że międzyleskie Centrum Zdrowia Dziecka i anińska kardiologia nie znajdują się pod Warszawą?!
Czytaj więcej