Miałem już dawno gotowy kolejny wpis o
Stanach, ale jakaś siła wyższa mi go wycięła. Obraziłem się na miesiąc i kto
wie czy nie trwałoby to dłużej, ale spacer po cmentarzach przypomniał mi, że
znicz zgaśnie, wieniec ukradną, a co napisane i opublikowane w internetach
przetrwa nawet globalne ocieplenie. No przynajmniej do pewnego momentu.
Znacie te historie o ludziach ślepo ufającym
GPSom i wjeżdżającym do rzeki sądząc, że skoro nawigacja tak ich naprowadziła,
to nie wypada z tym dyskutować? Co za kretyni, mnie by to nigdy nie spotkało! A
jednak. W drodze na camping w okolicach parku Yosemite automapa znalazła nam
zajebisty skrót. Łyknęliśmy to bez dyskusji i niepostrzeżenie trafiliśmy na
zbocze góry z pewnością niezaprojektowane z myślą o nisko zawieszonych
miejskich autach. Ostateczny moment zwątpienia nie nastąpił, gdy przed
światłami samochodu uciekł szop pracz albo inny ogoniasty zwierzak, ani gdy
zaczęliśmy zarywać podwoziem o niepokojąco głęboko wyrzeźbione podłoże, ale gdy
napotkaliśmy na wrak czołgu ukryty w zaroślach. Nie wiem czy Amerykanie mieli
taki sprzęt już w czasie wojny secesyjnej, czy to naziści dotarli tak daleko,
wiem tylko, że to była droga w sam raz właśnie na czołg, a nie na naszego
Fokusa. To, że dojechaliśmy bez szkód do celu, zawdzięczamy jedynie ślepej
wierze w pisany nam sukces.
Po takich przygodach najchętniej spędzilibyśmy
noc w hotelu Ritz. W okolicach Yosemite nie można jednak liczyć na luksusy.
Trafiliśmy na rozlany po wzgórzu camping, a naszym domem miał być półcienny
namiot na końcu alejki na jednej z półek na udostępnionym dla turystów terenie.
Zamiast pięciu gwiazdek na hotelu mieliśmy milion gwiazd nad głową, porównywalne
do tego są jedynie letnie mazurskie noce. Jednak szelesty w zaroślach i
kompletna dzicz, która rozpoczynała się tuż za naszą miejscówką, nie ułatwiały
ukojenia rozkołatanych nerwów. Było to jedno z tych miejsc, w których gdy rano
nie zastałem Ani w namiocie pierwsze, co przychodziło do głowy, to że została
wywleczona przez niedźwiedzia, nie zaś, że poszła do toalety. Z tymi
niedźwiedziami to zresztą nie są żarty. W polskich górach ktoś kiedyś słyszał,
że jakiś znajomy zna kogoś, kto napotkał na ślady brunatnego zwierzaka. W
Yosemite prowadzony jest codzienny monitoring zdarzeń z niedźwiedziami i z
raportów udostępnianych na stronie wynika, że do takich spotkań dochodzi
kilkanaście razy w tygodniu. Jedzenie przechowuje się w specjalnych
pojemnikach, by nie kusić dużego zwierza do zdemolowania namiotu lub samochodu.
Internet jest pełen zdjęć niedźwiedzi wdrapujących się do smakowicie pachnących
aut. Na wszelki wypadek Focusa zaparkowałem obok SUVa, wierząc że miś
racjonalnie wybrałby furę, w której mógłby się wygodniej rozsiąść.
Parkowe szlaki są dość puste. Amerykanie
niezbyt kwapią się do męczących wędrówek, najwyraźniej wystarczają im widoki z
okolic parkingów. My chcieliśmy być wszędzie, ale pożar trawiący Yosemite od
północy zmusił władze do zamknięcia części dróg od kalifornijskiej strony,
dlatego nie dotarliśmy do urokliwego Mono Lake, mieliśmy za to więcej czasu na wędrówki
do największych amerykańskich wodospadów i na spacer wśród niemieszczących się
w obiektywie sekwoi. Drzewa miałyby do opowiedzenia niezwykłe historie. Ludzi
napotkały stosunkowo niedawno i na pewno chciałyby podzielić się swoimi przemyśleniami
na ten temat. Bóg nie dał im zdolności mówienia, mogły tylko zaczepnie się do
nas uśmiechać i dawać do zrozumienia, że ich mądrość przewyższa rasę ludzką. Yosemite
w naturalny sposób regularnie stawało w ogniu. Spalana roślinność dawała
odżywkę dla sekwoi, które są w zasadzie ognioodporne. Człowiek, który pojawił
się na tych terenach, nadał sobie prawo do zarządzania przyrodą i z pożarami
postanowił walczyć. Nie potrzeba było wiele czasu, by niższy drzewostan zaczął
pasożytować na wysokich pod nieboskłon dotychczasowych władcach lasu,
doprowadzając do ich obumierania. Człowiek w porę się opanował i zaprzestał
swoich praktyk, dzięki czemu nie doszło do katastrofy. Sekwoje przetrwały i
pozostało jedynie pytanie, kiedy ludzie zrozumieją, że przyroda jest od nich mądrzejsza.
Chyba jeszcze długo będzie trwała próba sił, z której nikt nie może wyjść
zwycięsko. My byliśmy pod wrażeniem potęgi natury w Yosemite. Ciekawe czy
drzewa nas zapamiętały i opowiedzą kiedyś komuś historię odwiedzin pary z
Polski.
Czytaj więcej:
USA Trip - część II
USA Trip - część I
USA Trip - przygotowania
Czytaj więcej:
USA Trip - część II
USA Trip - część I
USA Trip - przygotowania