Pełni obaw, że znów nas niemiłosiernie wytrzęsie ruszyliśmy rano w
drogę powrotną na Bali. Tym razem łódka była jednak większa, a do tego można
było wpakować się na jej dach, z czego skorzystaliśmy. Przewodnik ostrzegał, że
to śmierć na miejscu, ale jak to zazwyczaj w Lonely i tym razem przesadzili. Załoga
również ostrzegła nas, że może nas trochę ochlapać. Baliśmy się o aparat, ale
stwierdziliśmy, że najwyżej przesiądziemy się w trakcie. Trasa w tę stronę była
dużo przyjemniejsza i rzeczywiście robiło się mokro, ale przynajmniej bujanie
było do wytrzymania. Dotarliśmy na miejsce absolutnie cali w soli, a do tego
Ania spiekła sobie bardzo dekolt i szyję. Zgodnie z zapewnieniami czekał na nas
busik, który zabrał nas bezpośrednio do miejsca naszego zarezerwowanego w
trakcie podróży noclegu w Ubud. Miasteczko już z okien samochodu nas
zachwyciło. Miało klimat, miało duszę, miało wszystko, czego brakowało nam w
Kucie. Chcieliśmy wejść do każdej knajpki i oglądać wszystkie przedmioty w
sklepowych galeriach. Po przyjeździe ruszyliśmy na spacer i kierowani tylko intuicją
skręciliśmy w jedną z bocznych uliczek, która prowadziła do malowniczej trasy
wśród pól ryżowych, jak się później okazało bardzo polecanej w przewodnikach.
Następny dzień spędziliśmy na szwendaniu się i chłonięciu miasteczka. Jedynym
„punktem obowiązkowym”, z którego skorzystaliśmy była wizyta w Monkey Forest.
Zwierzaki są cudowne i zgodnie z ostrzeżeniami bardzo zaczepne. Anię w pewnym
momencie obskoczyły aż trzy próbując wyciągnąć wystającą z plecaka wodę, ale
były przy tym urocze i łagodne. Różnie z tym jednak bywa, bo widzieliśmy też
jak małpka jedną turystkę dość mocno ciągnęła za włosy. Po południu, tym razem
obydwoje, zafundowaliśmy sobie masaż, który jest tutaj tak tani, że aż grzech
nie skorzystać. No to wybraliśmy opcję z dodatkiem, w postaci gorących kamieni,
które były zdecydowanie za gorące zarówno dla nas, jak i dla masażystek, niepotrafiących
ukryć bólu poparzonych rąk. Prosimy o wybaczenie, następnym razem nie będziemy
udziwniać, wystarczyło zresztą samo ugniatanie, abyśmy poczuli jak wiele nam
brakuje do pozbycia się zakwasów z nóg po wspinaczce na Rinjani.
Atrakcją numer jeden w Ubud, według not na Trip Advisor, jest szkoła
gotowania. Wykupiliśmy lekcję w tej właściwej i kolejny dzień rozpoczęliśmy zbiórką
pod Ubud Palace i wycieczką na targ. Rafał szukał czegoś takiego od kilku dni:
tętniącego życiem targowiska ze świeżymi owocami, na którym można wszystkiego
spróbować, wszystko kupić i poczuć jak naprawdę żyją miejscowi. Na balijskim
Placu Szembeka poza możliwością degustacji, opowiedziano nam o lokalnych
produktach, ich walorach, sposobie hodowli. Potem krótki wykład o tym jak się
sadzi i zbiera ryż i szkoła otworzyła przed nami swoje nie takie skromne progi.
Wszystko zorganizowane perfekcyjnie, tak żebyśmy nie musieli się za dużo
napracować, a jednocześnie by przekazać jak najwięcej wiedzy odnośnie specyfiki
balijskiej kuchni, no i zaprezentować jak najwięcej dań. Całość zakończyła
regularna wyżerka wszystkiego, co podobno przygotowaliśmy. Wspaniała zabawa i
doskonały biznes w jednym. Nie dziwimy się świetnym recenzjom w internecie,
dziwimy się natomiast, że za tę samą atrakcję turyści płacą w Kucie 3-4 razy
więcej niż w Ubud. Cóż, Balijczycy oskubią Cię dokładnie do tego stopnia, do
którego im pozwolisz. Pasuje nam ten układ, w którym ktoś, kto może sobie na to
pozwolić płaci więcej, by oszczędniejszy turysta z Polski mógł zapłacić mniej.
Od samego przyjazdu do Ubud zastanawialiśmy się, co robić dalej, w
trakcie kolejnych dni zamykających wyjazd. Mogliśmy zostać tam i organizować
sobie jednodniowe wypady. Mimo, że mieścina nas totalnie urzekła to nie byliśmy
przekonani czy będziemy się dobrze czuli przez tyle czasu w jednym miejscu. Ale
jeśli się mamy przemieścić to gdzie i dokąd? Chcieliśmy zobaczyć trochę tu,
trochę tam, a komunikacja na Bali jeśli jest wygodna, to nie jest tania, a
opcje ekonomiczne zabierają dużo czasu. I tak spacerując Rafał rzucił, że
szkoda, że nie mamy dwóch małych plecaków to byśmy ruszyli na skuterach. Ania
podchwyciła temat i dodała, że może spakowalibyśmy się w mniejszy plecak, duży
zostawili u naszych gospodarzy, wypożyczyli od nich skuter i ruszyli przed
siebie. Dokładnie tak zrobiliśmy. Królowie życia w dwóch kaskach i zapełnionym
za 5 zł bakiem. Ubud na pewno pierwsze za nami zatęskni, bo my zamierzamy się
świetnie bawić odkrywając resztę wyspy.
Czytaj więcej:Lot na Bali (I)
Dzień 2-4 Kuta/Legian (II)
Dzień 5-8 Lombok (III)
Dzień 9-10 Gili (IV)
Dzień 11-13 Ubud (V)
0 komentarze:
Prześlij komentarz