Czerwiec nie sprzyja wyprawom na koniec świata, więc lista
potencjalnych miejsc na spędzenie wymarzonego Honeymoon była zadziwiająco
krótka. Po kilku merytorycznych dyskusjach padło na Bali. Ta wyspa nowożeńców
(co rzeczywiście potwierdza się podczas naszego pobytu) wygrała z Ameryką
Środkową, Południową i Karaibami. No cóż, może następnym razem… a póki co
przeważyła możliwość wspięcia się na wulkan na pobliskiej wyspie Lombok, jakby
to było jakieś marzenie od dziecka.
Musimy przyznać, że ze względu na organizację ślubu i wesela,
których przygotowaniu poświęciliśmy naprawdę sporo czasu, podróż poślubna zeszła
na drugi plan. Wymusiliśmy urlopy, kupiliśmy bilety (w zasadzie kolejność była
odwrotna), zarezerwowaliśmy pierwsze 4 noclegi i na tym cała nasza inicjatywa
się zakończyła. Duża zmiana względem ostatniego wypadu do Stanów, gdzie
mieliśmy zarezerwowane wszystkie noce i dokładnie wiedzieliśmy co chcemy
zobaczyć (a nawet zjeść). W trakcie pobytu okaże się, że ten sposób może mieć
swoje mocne i słabe strony. Wielokrotnie na miejscu udawało nam się znaleźć i
zorganizować wycieczki czy noclegi dużo taniej niż przez booking, poniżej cen sugerowanych
w przewodniku, a nawet na tripadvisorze, ale też mało brakowało, a nie zobaczylibyśmy
jedynej świątyni, na której zależało Ani. I nic byśmy nie stracili, ale to też
dość częsta przypadłość zabytków rodem z przewodnika.
Spodobał nam się pomysł wyruszenia w podróż niemal prosto spod
ołtarza, więc lot zarezerwowaliśmy na poślubny poniedziałek. Tak więc jeszcze
lekko oszołomieni, wciąż bardzo rozemocjonowani, spakowani byle jak, bo
naprędce, ruszyliśmy w drogę. Może wyjazd nie był głęboko zaplanowany, ale
bilety kupiliśmy świadomie, dzięki czemu nasza podróż na koniec świata trwała
jedynie 19 godzin, razem z dwiema przesiadkami. Do tego prawie cały najdłuższy
odcinek Helsinki-Singapur przespaliśmy i można powiedzieć, że lot zamiast nas
zmęczyć, wręcz nas zregenerował. Poza wygodą plus dla linii Finnair, za to że
jako już niestety jedna z nielicznych europejskich linii serwuje na pokładzie
wino bez dodatkowych opłat (mowa o klasie ekonomicznej, w ramach projektu bycia
bliżej zwykłych ludzi kupujemy tylko takie bilety). To nie jest tak, że lubimy
się narąbać w trakcie lotu, ale miło jest wypić do posiłku kieliszek, dwa,
ewentualnie siedem.
Skoro przed wyjazdem poza biletami załatwiliśmy tylko jedną rzecz to
musiała być ona wyjątkowa. Rafał zarezerwował cudowną prywatną willę z basenem
i jacuzzi. Było romantycznie, luksusowo i wyjątkowo, jak na honeymoon
przystało. Obsługa każde spośród czterech śniadań do wyboru dostarczała prosto do
pokoju, ręczniki pokojówka zwijała w serduszka, słoniki i łabędzie, a cykady co
wieczór wygrywały marsz Mendelsona. Taki własny kawałek podłogi w przedsionku
do raju.
Czytaj więcej:
Dzień 2-4 Kuta/Legian (II)
Dzień 5-8 Lombok (III)
Dzień 9-10 Gili (IV)
Dzień 11-13 Ubud (V)
Czytaj więcej:
Dzień 2-4 Kuta/Legian (II)
Dzień 5-8 Lombok (III)
Dzień 9-10 Gili (IV)
Dzień 11-13 Ubud (V)
0 komentarze:
Prześlij komentarz