10 lipca 2014

Lot na Bali (I)

Czerwiec nie sprzyja wyprawom na koniec świata, więc lista potencjalnych miejsc na spędzenie wymarzonego Honeymoon była zadziwiająco krótka. Po kilku merytorycznych dyskusjach padło na Bali. Ta wyspa nowożeńców (co rzeczywiście potwierdza się podczas naszego pobytu) wygrała z Ameryką Środkową, Południową i Karaibami. No cóż, może następnym razem… a póki co przeważyła możliwość wspięcia się na wulkan na pobliskiej wyspie Lombok, jakby to było jakieś marzenie od dziecka.

Musimy przyznać, że ze względu na organizację ślubu i wesela, których przygotowaniu poświęciliśmy naprawdę sporo czasu, podróż poślubna zeszła na drugi plan. Wymusiliśmy urlopy, kupiliśmy bilety (w zasadzie kolejność była odwrotna), zarezerwowaliśmy pierwsze 4 noclegi i na tym cała nasza inicjatywa się zakończyła. Duża zmiana względem ostatniego wypadu do Stanów, gdzie mieliśmy zarezerwowane wszystkie noce i dokładnie wiedzieliśmy co chcemy zobaczyć (a nawet zjeść). W trakcie pobytu okaże się, że ten sposób może mieć swoje mocne i słabe strony. Wielokrotnie na miejscu udawało nam się znaleźć i zorganizować wycieczki czy noclegi dużo taniej niż przez booking, poniżej cen sugerowanych w przewodniku, a nawet na tripadvisorze, ale też mało brakowało, a nie zobaczylibyśmy jedynej świątyni, na której zależało Ani. I nic byśmy nie stracili, ale to też dość częsta przypadłość zabytków rodem z przewodnika.


Spodobał nam się pomysł wyruszenia w podróż niemal prosto spod ołtarza, więc lot zarezerwowaliśmy na poślubny poniedziałek. Tak więc jeszcze lekko oszołomieni, wciąż bardzo rozemocjonowani, spakowani byle jak, bo naprędce, ruszyliśmy w drogę. Może wyjazd nie był głęboko zaplanowany, ale bilety kupiliśmy świadomie, dzięki czemu nasza podróż na koniec świata trwała jedynie 19 godzin, razem z dwiema przesiadkami. Do tego prawie cały najdłuższy odcinek Helsinki-Singapur przespaliśmy i można powiedzieć, że lot zamiast nas zmęczyć, wręcz nas zregenerował. Poza wygodą plus dla linii Finnair, za to że jako już niestety jedna z nielicznych europejskich linii serwuje na pokładzie wino bez dodatkowych opłat (mowa o klasie ekonomicznej, w ramach projektu bycia bliżej zwykłych ludzi kupujemy tylko takie bilety). To nie jest tak, że lubimy się narąbać w trakcie lotu, ale miło jest wypić do posiłku kieliszek, dwa, ewentualnie siedem.

Skoro przed wyjazdem poza biletami załatwiliśmy tylko jedną rzecz to musiała być ona wyjątkowa. Rafał zarezerwował cudowną prywatną willę z basenem i jacuzzi. Było romantycznie, luksusowo i wyjątkowo, jak na honeymoon przystało. Obsługa każde spośród czterech śniadań do wyboru dostarczała prosto do pokoju, ręczniki pokojówka zwijała w serduszka, słoniki i łabędzie, a cykady co wieczór wygrywały marsz Mendelsona. Taki własny kawałek podłogi w przedsionku do raju.

Czytaj więcej:
Dzień 2-4 Kuta/Legian (II)
Dzień 5-8 Lombok (III)
Dzień 9-10 Gili (IV)
Dzień 11-13 Ubud (V)

0 komentarze: