29 sierpnia 2013

Jakoś tak wyszło, że zagranicznych wycieczek nie wykupuję w żadnym z biur podróży, które zwijają interes zanim turysta zdąży postawić stopę na obcej, najczęściej tureckiej lub egipskiej, ziemi. Nie czyni mnie to podróżnikiem- nie zapuszczam brody, nie ładuję 20 kilogramów na plecy i nie ruszam opisywać życia plemion, które nigdy nie chciałyby być opisane i i umieszczone w artykule na Wikipedii. Tym bardziej, że nie wiedzą czym jest Wikipedia.

Rok temu przerwę w zbiorze truskawek zapełniliśmy z Anią podróżą do Pekinu. Tym razem nasz wybór padł na region nieco bardziej wyzwolony, na amerykańską Kalifornię. Jak zwykle przygotowania zaczęliśmy od zakupu przewodnika Lonely Planet i jak zwykle nie przeczytaliśmy go, bo jesteśmy zbyt dumni, by pozwolić komuś wpływać na to, co zobaczymy i zwiedzimy w czasie naszych wymarzonych wakacji.

Przyjęliśmy założenie, że ruszymy samochodem w głąb najbogatszego stanu USA i dostosujemy się do wszystkiego, co przyniesie nam ta podróż. Mieliśmy wylądować w San Francisco i dalej iść na żywioł. Czekały nas długie kilometry dróg pokonywanych w celu dotarcia do następnego punktu przeznaczenia. Nie chcieliśmy robić żadnych planów. Prawdopodobnym scenariuszem byłoby trafienie po drodze do miasteczka, gdzie nieletnia barmanka, córka burmistrza, nalewając nam podłą Whisky, przekonałaby nas do spędzenia nocy w tej krainie pozornej sielanki. W nocy pod nasze drzwi podszedłby niedźwiedź, którego przegoniłby jednooki Joe, przypominający wyrazem twarzy psychopatę z amerykańskich horrorów. Kiedyś okazałoby się, że Joe był psychopatą mordującym turystów pod przebraniem grizzly. My byśmy o tym nie wiedzieli i tamtej nocy toczylibyśmy długą dyskusje na temat pełni księżyca, spierając się czy osiągnął już swój punkt kulminacyjny, czy dzielą nas jeszcze od tego kolejne dni.

Obserwowalibyśmy niekończące się pola kukurydzy dziękując Bogu, że mogliśmy poczuć te emocje zarezerwowane dla poszukujących własnego "ja" trampów. Następnego dnia podliczylibyśmy nasze fundusze i okazałoby się, że brakuje pieniędzy na kontynuowanie wyprawy, więc szukalibyśmy pomocy u właściciela największych upraw w okolicy, u wąsatego Harrego. Bazując na naszym doświadczeniu z upraw truskawek zaciągnęlibyśmy się do roboty w polu i łzy wzruszenia napływałby nam wieczorami do oczu, gdy obserwowalibyśmy ten podkreślany przez zachód słońca przekwitający świat koloru żółto-pomarańczowego. Modlilibyśmy się, by czas się zatrzymał. Dopiero po kolejnych dwóch tygodniach zorientowalibyśmy się, że księżyc nadal świeci w pełni nad tą krainą, a ajfony piątki, które ze sobą przywieźliśmy zaginęły bezpowrotnie. Ocknęlibyśmy się, gdy zorientowalibyśmy się, że wypożyczony Chrysler, którym przyjechaliśmy, stracił akumulator i nie nadaje się do dalszej jazdy, a nasz samolot do Polski odleciał trzy miesiące temu. Spakowalibyśmy walizki i w środku nocy wymknęlibyśmy się spotykając w drodze na międzystanową 210 jednookiego Joe przebierającego się za grizzly.

Tak, teraz już wiem dlaczego zdecydowaliśmy się zarezerwować wszystkie noclegi na miejscu długo przed wylotem.

0 komentarze: