21 października 2010

Chłopaki nie płacą!

Zbliża się szósta rano, a do wschodu słońca daleko. Jeśli wstajesz w Portugalii o świcie, to znaczy, że budzisz się przed dziewiątą. Ten przypadek rzadko dotyczy mnie. Za to dość dobrze poznałem tutejsze autobusy nocne. Wsiadam po udanej imprezie do jednego z nich, a wraz ze mną kilku innych studentów, a także spora grupa aktywu pracującego, który zresztą ze zrozumieniem oddaje nam wolne miejsca siedzące. Oni będą zmęczeni dopiero za kilka godzin, my padamy z nóg już teraz. Zgodnie z zasadami wchodzę od strony kierowcy i przykładam swój bilet miesięczny do elektronicznego kasownika. Bilet wygasł. Racja, doładowałem go dokładnie 31 dni temu. Trudno. Poznałem już miejscowe zwyczaje, więc zachowując kamienną twarz przechodzę wgłąb autobusu. Lady Gaga układając swój przebój Poker Face musiała mieć na myśli takie sytuacje, bo tylko nie zdradzający niczego wyraz twarzy ratuje przed płaceniem (mnie przed zapłaceniem za jej koncert nie uratowało nic). W takich sytuacjach po porfel w Lizbonie sięgają jedynie najuczciwsi i turyści (zadziwiające jak pokrywają się obie te grupy ludzi). Po mnie na pokładzie melduje się wielu takich, którzy udają, że do kasownika przykładają cokolwiek, choćby samą dłoń i tacy co w ogóle nie przykładają niczego- ci są najtwardsi, lizbończycy z dziada pradziada. Jak ma się szczęście to trafi się też na takiego cwaniaka, który charakterystyczny dźwięk skasowanego biletu imituje sam, za pomocą strun głosowych. Artyści darmowych przejazdów!

Ostatnio niepłacenie wychodzi mi calkiem nieźle. Testuję czujność Portugalczyków i sprawność moich nóg. Mają tu taki klub, w którym na wstępie dostaje się kartę, na którą nabijane jest wszystko: wejściówka, alkohole, uśmiechy kelnerek, no wszystko. O 5 rano nie chciano mi już wyrobić karty, dzięki której obowiązywałyby mnie promocyjne ceny, więc sami widzicie, że mogłem czuć się obrażony. Skumulowałem złość i na koniec imprezy stojąc w długiej kolejce do kasy przy wyjściu skorzystałem ze starej dobrej szkoły przechodzenia przez ulicę, czyli rzut okiem w lewo, w prawo i jeszcze raz w lewo i dałem stamtąd nogę. Ochroniarze akurat kimś się zajmowali, kasjerki uwijały się w pocie czoła podliczając przerażonych wydanymi kwotami klientów. Taśma oddzielająca mnie od wyjścia stanowiła w tej sytuacji formalność. Magnetyczną kartę z rachunkiem bez satysfakcji zachowam na pamiątkę. Tak nie wolno, nawet jeśli jesteś tancerzem waka-waka.

Lizbona nie jest dużym miastem. Tym bardziej absurdalne wydaje się płacenie za pojedynczy przejazd autobusem u kierowcy 1,45 euro, skoro za tyle samo można mieć półtoralitrową sangrię Don Simona. Niewielkie odległości sprzyjają braniu taksówek, ale kasa jest kasą, a sangria sangrią, więc czy tak czy siak, póki ciepło, nawet kiedy nie miałem jeszcze miesięcznego, wolalem poczekać na przystanku. Portugalczycy nie bawią się w rozklady (choć często mają działającą za dnia tablicę z informacją za ile zjawi się następny pojazd), podają jedynie co ile jeździ dany autobus, a przy nocnych nawet takiej informacji nie ma. I tu niespodzianka. Jeżdżą one raz na godzinę (wyruszają ze stacji początkowej o wpół do) i poza ścisłym centrum nie dublują swoich tras. W Warszawie do Międzylesia mam cztery nocne, tu choć mieszkam niedaleko serca miasta, zaledwie jeden. Uwierzcie mi, czekając po imprezie 50 minut na autobus docierasz do odpowiedzi na luki w teorii względności Einsteina, odkrywasz co ma piernik do wiatraka i znajdujesz dowody na to, że Kopernik jednak była kobieta. I żadna sangria nie wynagrodzi ci tego potoku myśli przewalajacego się przez twoją obezwładnioną alkoholem głowę. Dziś wziąłbym taksówkę. Tam jeszcze nie próbowalem nie płacić.

1 komentarze:

Anonimowy pisze...

Hehe ten Twój blog jest o wiele wiele lepszy niż nauka do obrony :P Ale się uśmiałam. Po raz kolejny powtarzam, że nie wiem co Ty robisz na WZ z takim talentem do pisania :)

Pozdrawiam :) Monika L (wcześniej W :P )