5 marca 2009


Przepis na szczęście? Pojechać do Porto, kupić tam za grosze butelkę miejscowego specjału, zwanego dla niepoznaki Porto, za jeszcze mniejsze grosze wyposażyć się w ser o niemal kremowej konsystencji i wreszcie w miłym towarzystwie usiąść na trawiastym brzegu rzeki od strony Vila Nova de Gaia racząc się wszystkim co w zasięgu rąk i delektując się widokiem na starą część Porto i na piękny architektoniczny obiekt będący dwupoziomowym mostem. Wspomagani grzejącym słońcem szybko odlecimy gdzieś wysoko. Potem w tym stanie, gdy dzień będzie miał się ku końcowi warto ruszyć w górę miasta, wzdłuż wspomnianego mostu, aby zobaczyć jak blisko strefy dla turystów i świetnie zachowanych zabytków mieszka prawdziwa biedota w slumsowatych budynkach w warunkach (wydawałoby się) nieprzystających do zachodu Europy.

I tym razem mieliśmy dużo szczęścia do znalezionych na hospitalityclub osób, które ugościły nas w swych przybytkach. Żadnego spania na podłodze w kuchni u ciągle pijanych studentów. W Guimaraes nawet mieliśmy całą małą kamienicę dla siebie, a gość ze swoją dziewczyną nie tylko dali nam bilety na sztukę i ugotowali obiad, ale też oprowadzili po miasteczku, wwieźli na fantastyczny punkt widokowy będący na szczycie pobliskiego wzgórza i wreszcie wtajemniczyli w lokalne życie nocne koncentrujące się na jednym z placów. Tam też poznaliśmy niezwykłe dźwięki jakimi może poszczycić się zespół Buraka Som Sistema, a także absolutnie nie do podrobienia małe drinki sprzedawane wręcz hurtowo za małe pieniądze. Po Hiszpanii niemal wszystkie kwoty w Portugalii zdawały się być niewysokie. W tym momencie ceny jedzenia i picia na północy tego kraju są mniej więcej dwa razy niższe niż w Madrycie (jeżeli przesadziłem to niewiele).

Pobyt w Porto to odbycie obowiązkowego programu jakim są degustacje wina w Vila Nova de Gaia, śniadanie gdzieś w centrum, spacer uliczkami, placami, tym razem nie zajrzeliśmy do jedynej w swoim rodzaju wiekowej księgarni, ale za to pojechaliśmy nad ocean zażyć słońca i relaksu w jednej z plażowych knajpek. Życie-wypas, to jest cała Portugalia. Z tym zastrzeżeniem, że na południu już w ogóle nie myśli się o pracy, a tam gdzie byliśmy coś jednak ludzie robią, korzystając zarazem z licznych dni świątecznych (Portugalia jest ponoć większą specjalistką od długich weekendów niż my) pełną gębą. Sami na taki trafiliśmy. Zupełnie bezwiednie przyjechaliśmy do ojczyzny karnawału, kraju który wyeksportował ten zwyczaj do Brazylii i Indii, właśnie w przeddzień środy popielcowej. Zaproszeni na kolację znaleźliśmy się w środku niemal rodzinnej atmosfery bliskich sobie osób. Jedną z nich był pan w wieku naszych rodziców, który od razu zastrzegł, że mówi po angielsku tylko trochę. Mówił naprawdę dobrze (i bardzo spokojnie), tak jak niemal wszyscy spotkani przez nas Portugalczycy- duże zaskoczenie in plus. Nasi nowi towarzysze przechwalali się, że wszyscy potrafią świetnie gotować (podkreślali też to, że potrafią zrozumieć hiszpański, a Hiszpanie nie zadają sobie trudu w zrozumieniu portugalskiego) i nie mieliśmy prawa im nie wierzyć, bo gospodyni uraczyła nas świetną kuchnią. W miasto ruszyliśmy dość późno, gdyż poza wykwintną kolacją czekaliśmy na ważną część uroczystości, czyli przebranie się dziewcząt, przygotowanych do tego świetnie. Goście zaskoczeni rytuałem (w tym my) dostali śmieszne maski i czapeczki. I tak w objazdu po klubach i pubach towarzyszyły nas urocze anielice i tysiące innych poprzebieranych osób. Kolejna (po la noche en blanco i Salamance) trochę przypadkowo upolowana i niezwykła noc.

Przekonałem was do pomysłu inkorporacji Portugalii? Ja już swoją część pracy zacząłem w tym kierunku wykonywać. I nie bójcie się- oni raczej nie będą się bronić, są na to zbyt leniwi. A jak się nie uda to po prostu przeniesiemy naszą stolicę do Porto i też będzie wesoło. Może wtedy pozbawiona blasku fleszy Warszawa zbuduje brakujących 5 linii metra.

1 komentarze:

Anonimowy pisze...

ja też chce do Porto....Najlepsi kolesie własnie stamtąd pochodzą, tania kawa (tylko 0,4 euro), dobre trunki (piliście tango?-piwo z oranżadą koloru czerwonego cud miód!) ciepełko i ocean ehhhhhh najlepsze miejsce po Walencji i Majorce.

Pozdrawiam Was ciepło:* goska k