18 czerwca 2009

Dzięki darmowej hiszpańskiej bulwarówce Que dowiedziałem się, że ludzka przezorność nie ma granic. A wszystko w związku z opublikowaniem krótkich historii o niektórych z pechowych pasażerów najsłynniejszego Airbusa świata. Oczywiście najbardziej znaną sprawą jest przypadek 9 pracowników francuskiej firmy, której kierownictwo w ramach nagrody za świetne wyniki zafundowała zdolnym handlowcom tajemniczą śmierć, a sobie zapewniła Nagrodę Darwina w dziedzinie biznesu. Jak to zwykle bywa w takiej grupie, jakaś para akurat leciała w swoją podróż poślubną, ktoś właśnie obmyślał plan podboju świata, ktoś był gejem, a ktoś kryptogejem. Jeden czytał "Chłopca w pasiastej piżamie", innemu chciało się siku, podczas gdy jeszcze inny się cieszył, bo wygrał bilety na tę podróż w karty (a to może mi się już z filmem Titanic pomyliło...). A na mnie i tak największe wrażenie wywarło szwedzkie małżeństwo rezydujące w Brazylii. Otóż, minimalizując ryzyko osierocenia swojej dwójki dzieci zawsze latali oddzielnymi samolotami, jedno po drugim. Tym razem musieli lecieć właśnie z dziećmi, więc zgodnie z przyzwyczajeniem rozdzielili się i tym samym dokonali trudnego wyboru, a los nie okazał się łaskawy dla mamy z synkiem. Ciekawe czy o takim ubezpieczeniu traktuje powiedzenie przezorny zawsze ubezpieczony?

Z lżejszych tematów dobrą robotę przeprowadziła hiszpańska telewizja (TVE), która wbiła się w Chinach na kilka uniwersytetów popytać studentów co im mówi słynne zdjęcie gościa zatrzymującego czołgi z 1989 roku po masakrze na placu Tiananmen. Otóż nie mówiło młodym Chińczykom nic (w sensie nigdy go nie widzieli, domyślali się, że to jakaś wojna), a zapytani o co może chodzić mieli naprawdę ciekawe strzały- że chce podziękować żołnierzom, życzyć im powodzenia i- mój faworyt- że facet przyniósł im kanapki na drogę. Mocne. Dobra informacja dla Polaków- żeby rządzić światem nie trzeba zmierzyć się z własną historią.

Tacy Hiszpanie są obecnie dalecy od zwojowania świata, a ze swoją historią rozprawili się całkiem sprawnie. Do tego stopnia, że po tegorocznym finale w piłkarskim Pucharze Króla szef sportu w TVE stracił stanowisko, gdy przywołał koszmary przeszłości. Przed meczem Barcelony z Athletic Bilbao grano hymn, najwyraźniej nie państwowy ani dla Basków, ani dla Katalończyków, bowiem postanowili sobie go wygwizdać (widocznie nie dotarło do nich, że ich zespoły uczestniczą w Pucharze Hiszpanii- firmowanym przez samego króla Jana Karola). Ich demokratyczne prawo- komentowano z niesmakiem, ale bez emocji w samym Madrycie. To czego nie przełknięto, to idiotyczna decyzja wspomnianego dyrektora, który nie wyemitował tego przedmeczowego wydarzenia, a jedynie puścił z odtworzenia w przerwie, i to już po słyszalnym retuszu. Zbyt mało czasu minęło od śmierci Franco żeby ktokolwiek mógł sobie tu na to pozwolić bez konsekwencji. I słusznie.

2 komentarze:

Marcin T pisze...

ja natomiast słyszałem historię z serii: oszukać przeznaczenie. Otóż pewne małżeństwo spóźniło się na samolot no i nie polecieli. Brukowce to wykryły i od razu zaprosili szczęściarzy na wywiad do TV, co by sie troche popodniecać ich szczęściem. Wracający albo jadący dopiero w kierunku telewizji samochód w którym siedziała para rozbił się. Żona nie żyje, mąż ciężko ranny.
Ogólnie powiedział mi kolega, on bajek nie pisze, ale nie znam źródła jego wiedzy, tak więc za autetyczność nie odpowiadam. Przekazuję plotkę dalej w świat, niech leci jak Adam...

rafał pisze...

Tak, chyba Włoszka jakaś, to jest akcja mocna, dokładnie pomyślałem jak to przeczytałem niedawno, że teraz ten wypadek faktycznie staje się podejrzany (szczególnie jak zna się ten film właśnie:))