25 grudnia 2008

Trochę dziwna ta klawiatura nie od laptopa. Wszystko rozumiejący wkoło ludzie to też pewna nowości, ale przynajmniej znalazło się towarzystwo do rozmów na lotnisku w Pradze.

Dotarliśmy na Święta. Karola u babci, ja w domu, powoli napełniamy się atmosferą i gromadzimy dla siebie zapas pozytywnych skojarzeń prosto z Polski, żeby zachować je na drugą (większą, jak to z połowami bywa) połowę roku. Z powrotem wszystko miało być dość proste- bieganie za prezentami, jeden, a może i dwa dni spokoju i pożegnalnego Wesołych Świąt w kierunku Madrytu, a następnie na lotnisko, odpowiednio wcześniej, aby nic nam nie mogło stanąć na drodze do odpicowanego Okęcia. Piątek- świąteczne spotkanie Polonii madryckiej w składzie: Karola, Milena, Blondi, Ania, Sychu, Tomek. Gorączkę 38 stopni przed wyjściem na kolację tłumaczę zdrowym pobudzeniem po otrzymanych dziesiątkach z egzaminów. Sobota- bieganie po sklepach, ogrom zakupionych prezentów i przyjemne uczucie, że już niewiele zostało, żeby w spokoju móc popatrzeć na pięknie oświetlony Madryt zanim się spakujemy. Niedziela- nie jestem w stanie wstać z łóżka, czołgam się po ścianach, a moje czoło spokojnie zastępuje grzejnik w pokoju. Na dworze od kilku dni 17 stopni, grzeje słońce, a ja w łóżku podbijam średnie temperatury i przy 40 stopniowej gorączce jedyne o czym marzę, to żeby to wszystko było tylko złym snem. W takim stanie prędzej namówiłbym moją torbę z prezentami, żeby sobie pomaszerowała odprawić się na lotnisko, niż sam bym na nie trafił. Najwyżej mógłbym zapakować się do podręcznej walizki i pozwolić odłożyć się do luku. Poniedziałek- kompletny brak sił i silne osłabienie (to się nazywa zwalić gorączkę!), a Karola kolejny dzień musi za siebie i za mnie dokańczać świąteczne zakupy, znów się mną zajmować, no i ostatni raz idzie do pracy i ostatni raz daje korki z angielskiego. Sądny dzień, ale na wtorek plan jest opracowany- taksówka do granic miasta do linii metra dojeżdżającej na sam terminal, oczywiście bez stresu, odpowiednio wcześniej.

Wtorek- taki powrót to nawet jakbym był zdrowy, przyprawiłby mnie o ból głowy. Taksówka nie przyjechała, bo pani z centrali pomyliła numer ulicy (byłem przy tej rozmowie, pani musiała być głucha albo pijana). Następnie jak najszybciej, czyli za 15 minut, podstawiono następny dyliżans, informując wcześniej, że stoi już pod drzwiami, choć jeszcze 10 minut go tam nie było. Czas się skurczył tak, że pozostało proszenie taksówkarza, żeby dał z siebie wszystko i odwiózł nas pod same drzwi lotniska. Zdążył, bo tuż przed Świętami nie było już korków, a Madryt w dwa lata zafundował sobie gigantyczny tunel-obwodnicę, który może przyprawić o kompleksy (nawet Polaka!). 10 minut do zamknięcia stanowisk- spoko, przecież w każdym normalnym kraju otwiera się dodatkowe stanowiska dla kończących się odpraw, ewentualnie wywołuje z kolejek tych, którzy dotarli w miarę na ostatnią chwilę (no bo kurważ ich mać, ma się do tego prawo), ALE NIE W HISZPANII. Hiszpania to taki alternatywny kraj, w którym mówi się ludziom: stańcie w kolejce na godzinę i liczcie na to, że się ona rozstąpi jak Morze Czerwone dla Mojżesza i się wyrobicie w 10 minut. Dobrze że Karola była w formie fizyczno-umysłowej (muszę przyznać, że ja potwornie osłabiony głównie tępo patrzyłem się przed siebie starając się nie stracić świadomości) i wywalczyła możliwość odprawy w biznesklasie, czym uratowaliśmy skórę sobie i innej Polce oczekującej w wielkiej kolejce (a ludzie chętni do przepuszczania wcale nie są- "wszystkim się spieszy"). Fakt, że Karola w poszukiwaniu wody już przed odlotem gdzieś się zgubiła, bo zrobiło jej się słabo pomijam, bo chociaż znalazła się parę minut po planowanym odlocie, to samolot miał opóźnienie, więc dostaliśmy się na pokład.

Hiszpana, który utrudnia Ci powrót do kraju można zamordować na różne sposoby- można wsadzić go do wanny i wrzucić do niej toster (nie wyłączając uprzednio go z prądu), można zamachnąć się na niego siekierą, ewentualnie spróbować zastrzelić. Polecam, bylebyście wcześniej poćwiczyli na karpiach. Jak coś robić, to porządnie.

Wesołych Świąt!

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

herclisz wilkomen i polen

magda m pisze...

no to prawdziwa "Drużyna A" odc.32897 a jak zdrowie? jak polskie Święta?

rafał pisze...

A dobrze, dobrze, lepiej. Dziś nawet jest pomysł żeby ruszyć w miasto na jakieś spotkanie:>. Muha może poogarnia :]

Święta to jak zwykle- rewelacja, szkoda tylko, że jest tak zimno a śniegu nie ma :(

magda m pisze...

no to mam nadzieje ze sie spotkacie;)
bo for all to chyba nie ogarnia.

sniegu to kazdemu brakuje, oczywiscie sprytni meteospece zapowiadali ze bedzie;]