9 października 2008

Andorra La Vella

Andora powitała nas pożarem. W kategorii reprezentatywności pierwszego wrażenia można przedstawić to tak, jakby Barcelona powitała kogoś zakazem handlu i występów na Rambli, Madryt nieczynną komunikacją miejską, a Warszawa czystym i lśniącym Pałacem Kultury i Nauki (:)). Płonął budynek tuż koło naszego hotelu, więc jak Stefan się ogarnie i prześle mi zdjęcia, to będę mógł zamieścić widok z naszych okien (a wierzcie mi, po tym jak policja zamknęła okoliczne ulice, nie było łatwo dostać się do wykupionego pokoju!).

Mini państewko, gdzie ścierają się ze sobą francuska arogancja i hiszpański luz, może pochwalić się nie tylko strefą bezcłową. To też bardzo smakowity kąsek dla fanów górskich widoków i wycieczek. Niestety, amatorów takich wrażeń nie zostało już wielu, bo znacznie większy ruch towarzyszył perfumeriom, monopolowym i innym wolnocłowym sklepom np.: z elektroniką. Lubicie liczby? W takim razie łącznie, wszyscy, na szlakach spotkaliśmy JEDNĄ parę „wspinaczy” i może ze dwóch gości z psami. Najwyżej celowali Szczepan i Guzy, którzy zaatakowali jeden ze szczytów podchodzący pod 3000 metrów, nie dotrwali tego Justyna i... aparat Guzego. Justyna spadła w kilkusetmetrową przepaść, a aparat się pochorował. Nie no, żartuję, ta przepaść raczej nie miała więcej niż sto metrów. I wpadł w nią aparat, a przytruta czymś Jusia musiała zostać niżej, chociaż mi trudno w to uwierzyć, bo to dziewczyna z gór twarda i zaprawiona w bojach, wątpię, że coś mogło ją złamać. W każdym razie Szczepan mógł na szczycie wypowiedzieć swoje „Wenn wir auf einen Berg gestiegen haben...” (ten dowcip skuma niestety tylko garstka czytających to szczęśliwców), a następnie z Guzym ruszyć na ratunek cyfrówce i będącym z nim duńskim koronom o równowartości blisko 1000 zł. Kupujcie futerały HP, a potem wypychajcie je pieniędzmi- z wbitego między skały aparatu uszkodziła się jedynie karta pamięci!

W Andorze wreszcie był czas na chillout, na spokojny melanż w zaciszu hotelowych pokoi (to tylko ta ochrona jest jakaś przewrażliwiona, że od razu interweniowali!), na obcowanie z przyrodą, opowieści Stefana i Guzego o pracy w Danii (dużo ciekawych spostrzeżeń, aż chciałoby się tam pojechać!) i Justyny z Alicante. (O międzyleskich plotach Szczepana niestety publicznie nie mogę wspominać!) Na pewno odpoczęliśmy od zgiełku Barcelony (ma wszystko, ale są też skazy na jej obliczu- przyjdzie czas na wpis o tym), ale kompletny brak życia nocnego i rozrywek w stolicy Andory trochę nas zdziwił. Ten kraj to cudownie położona dziura. Mam nawet w głowie obrazoburcze porównanie tego stanu rzeczy, ale się powstrzymam, bo Karola mówi, że to obrzydliwe, niesmaczne i kompletnie nie śmieszne.

Jeśli czegoś powinniśmy uczyć się od andorczyków to sztuki modernizowania całego kraju naraz (no dobra, oni mają łatwiej, wystarczy rozkopać dwie ulice), oraz silnej woli. Gdyby mieszkańcy tego państewka łatwo ulegali pokusom, to żyliby tam sami alkoholicy. 3 euro za absynt, 4 euro za litr podłej whisky, kilkanaście za 12 letnią Chivas Regal i koło 18 za ponad 2 litry ginu Sapphire Bombay... Pseudobezcłowa strefa na lotniskach żąda cen DWA razy wyższych za każdy mocniejszy alkohol w porównaniu do oferty andorskich marketów. To trochę jak spojrzenie ślicznego szczeniaka w schronisku błagające: weź mnie! Właśnie tak te wszystkie trunki wołały za nami z półek. Nie pytajcie, jak można się temu oprzeć, nawet nie przeszło nam to przez myśl.

- - - - - - - - - - - - - - -

Piękne widoki Hiszpanii po zmierzchu widzianej z okien samolotu zakłóca grupa wrzeszczących chorwackich turystek. Na szczęście znów mam dla siebie wszystkie 3 miejsca, może wyglądam podejrzanie i obsługa lotniska woli nie przydzielać mi żadnych sąsiadów? Nie zdążam nawet odpalić muzyki, lot jest tak krótki, że większość czasu zajmuje start i lądowanie. Samolot na lotnisku Barajas kołuje na T4, więc jeszcze szybki rzut okiem na miejsce niedawnej katastrofy lotu mającego dotrzeć do Las Palmas (miałeś rację Kurt, zdarza się), potem ruchomymi chodnikami do metra, gdzie witają mnie zmęczone, ale przyjazne spojrzenia ludzi. I to przyjemne uczucie, że... jestem w domu.

0 komentarze: